czwartek, 6 lutego 2014

Od Dereka

"Noc żywych trupów", "The Walking Dead", "Zombieland"... nie musiałem kończyć mikrobiologii, żeby połapać się w zagadnieniu. Stałem się żywym trupem, szwendaczem, umarlakiem.
Zombie.
No, prawie. Przemiana była niepełna: moje ciało toczył rozkład, a umysłem zawładnęła niepohamowana żądza świeżej krwi i świeżego mięsa, lecz mimo to zachowałem ograniczoną zdolność myślenia, co należało uznać za wyjątkową aberrację. W klasycznym przebiegu neuroinfekcji mózg ulega całkowitej degradacji i odtąd człowiek przemieniony w zombie funkcjonuje dzięki szczątkowo zachowanym funkcjom pnia mózgu. Oznacza to, że staje się on istotą całkowicie bezmyślną, powodowaną jedynie instynktem w najczystszej jego postaci. W moim przypadku, z jakiegoś powodu, tak się nie stało, w części pozostałem sobą. Konsekwencje tego faktu były wprost niewyobrażalne, lecz w tej chwili nie miałem czasu, aby się nad tym zastanawiać. Głód wprost oszałamiał, odbierał władzę nad umysłem, za to wyostrzał zmysł węchu i słuchu, czynił mnie niezwykle czułym radarem, wychwytującym najdrobniejsze bodźce sensoryczne.
Nie potrafiłem przypomnieć sobie skąd wziąłem się w tej części kompleksu. Wymalowane na ścianach w regularnych odstępach wielkie oznaczenia "C3" wskazywały, że znajduję się w wojskowej części laboratorium. Tymczasem na co dzień pracowałem w sekcji "A1" wraz z innymi cywilnymi naukowcami. W sekcji militarnej byłem może dwukrotnie. Otoczenie sprawiało przygnębiające wrażenie, jakby korytarzem przeszło tornado. Większość drzwi była powyrywana z zawiasów, podłogę zasnuwał dywan potrzaskanego szkła. Panowała cisza, zakłócana jedynie trzaskami instlacji elektrycznej i jakimś dudnieniem, zdawało się - z wnętrza Ziemi.
Usłyszałem go wcześniej niż zobaczyłem. Gdy nadbiegł, usiłując przemknąć tuż przy ścianie, zrobiłem nieco niezdarny ruch lewą stopą i przygwoździłem  go do ziemi. Kręgosłup szczura trzasnął jak zapałka i zwierzę znieruchomiało. Podniosłem je za różowy ogon. Jeszcze wczoraj brzydziłem się tych piwnicznych stworzeń, ale wczoraj było wczoraj, a dzisiaj to dzisiaj. Z faktami się nie dyskutuje. Fakty się zjada. Nawet takie małe i nędzne coś uciszało głód. Nie na długo i nie do końca, jak paracetamol podany cierpiącemu katusze ostatniego stadium raka.
Gdzieś na końcu korytarza ktoś również cierpiał.
A jeśli cierpiał, to żył.
A jeśli żył... Uśmiechnąłem się w głębokim przekonaniu, że nie chciałbym ujrzeć swojego uśmiechu w lustrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz