Jane szła powoli dawną estakadą centralną. Trampki zapadały się w mieszaninie ścieków i sadzy, wydając z siebie chlupoczący dźwięk przy każdym kroku. Czarne włosy przylepiały jej się do twarzy. Było nieznośnie gorąco. Od czasu zniszczenia laboratorium temperatura w Tokio zdawała się stale podnosić, powietrze gęstnieć. I jeszcze ten zapach - mieszanina siarki, amoniaku i czegoś, co kojarzyło się z dzikim, przerażonym zwierzęciem.
Dziewczyna zerknęła za siebie. Tak jak jej się wydawało miała ogon. Chuderlawy, obdarty człeczyna śledził ją od „amerykańskiego” targu. Nie o niego jej chodziło. Na stanowisku z nielegalną bronią upatrzyła zdrowego, silnego trzydziestolatka. To on miał teraz za nią iść, a nie ta marna imitacja istoty ludzkiej.
„Nie jesteś mi potrzebny, szczurze.” - pomyślała.
„Nie jesteś mi potrzebny, szczurze.” - pomyślała.
Doskonale zdawała sobie sprawę, w jakim celu mężczyzna cierpliwie za nią podąża. Samce były tak przewidywalne. Buzia szesnastolatki, chude nogi obleczone w dwie potargane podkolanówki, plisowana spódniczka – to stawało się zbyt proste. A proste rzeczy nudziły ją coraz bardziej.
Jane zwolniła kroku i powoli, jakby od niechcenia, zaczęła przekształcać swoją twarz. Oczy poczęły się zmniejszać, stawały się dwoma, czarnymi perełkami. Nos wydłużał się i podnosił, policzki obwisały, broda cofała się, a skórę zaczynała porastać szorstka szczecina krótkich włosków.
Stanęła, czekając. Była w najwyższym punkcie estakady, 80 metrów nad ziemią.
Wyczuwała rosnącą satysfakcję śledzącego - w jego głowie jawił się obraz dziecka, które jest przerażone, że nie jest nawet w stanie się ruszyć. Położył jej rękę na ramieniu.
„Pomóc Ci maleńka? Ja pomogę Tobie, Ty mnie...”
„Pomóc Ci maleńka? Ja pomogę Tobie, Ty mnie...”
Jane odwróciła się do niego przodem, szczerząc zęby w uśmiechu. Świński ryj znalazł się tuż przed jego oczami.
„O tak chętnie, Ci pomogę...”- wydobyło się z wieprzowatej mordy.
„O tak chętnie, Ci pomogę...”- wydobyło się z wieprzowatej mordy.
Mężczyzna zbladł przerażony. Krok po kroku zaczął wycofywać się w stronę krawędzi estakady, dawno pozbawionej barierki.
Jane ryknęła sztucznym, zwierzęcym śmiechem – to wystarczyło. Facet odwrócił się histerycznie, zatoczył i bezdźwięcznie runął w dół.
Dziewczyna powoli podeszła na sam skraj drogi, przybierając swój zwykły wygląd. Spojrzała w ślad za swą ofiarą. Resztki człowieka leżały roztrzaskane o betonowe płyty. Głowa zabawnie się spłaszczyła, łopatki przebiły plecy, ukazując żółte odłamki kręgosłupa.
Bez drgnięcia powieki Jane wróciła do przerwanego marszu w dół estakady. Dwie ulice dalej zaczynała się dzielnica kanalarzy, słynących z handlu prochami. Dealerzy byli przeważnie dobrze odżywieni i przekonani o własnej sile, a przez to niezwykle naiwni. Była szansa, że tam znajdzie nowy, zdrowy obiekt, nadający się do badań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz