czwartek, 13 lutego 2014

Od Dereka

Chwyciłem się poręczy schodów i już miałem napełznąć prawą stopą na stopień, kiedy nagła myśl osadziła mnie w miejscu. Super-feta!, pacnąłem się w czoło z taką mocą, aż poczułem jak zatrzeszczały kręgi szyjne. Zespół badawczy, którego byłem członkiem, pracował nad różnymi projektami, a jednym z nich były eksperymenty z syntetyzowaniem ulepszonej wersji amfetaminy dla celów wojskowych. Po miesiącach prób chemikom wciąż nie udawało się wytworzyć substancji o odpowiedniej mocy, która jednocześnie byłaby bezpieczna dla żołnierzy. Testy na biednych szeregowcach nie przyniosły obiecujących efektów, szczególnie w zakresie bezpieczeństwa. Owszem, super-feta, jak ją potocznie nazywaliśmy, podnosiła - i to znacznie - ogólne parametry żołnierzy, ale jednocześnie, no cóż... Jeśli widzieliście finałową scenę filmu "Martwica mózgu", to możecie wyobrazić sobie, w jaki sposób skończył się eksperyment. Nasza amfetamina wywoływała u ludzi napady psychozy paranoidalej połączonej z atawistyczną wprost agresją. Szeregowcy dosłownie zagryzali się na śmierć i gołymi rękami wypruwali sobie flaki. Ci, którzy przeżyli eksperyment także wkrótce umarli z powodu bezsenności. Najwytrwalszy żołnierz nie spał dwa tygodnie, zanim nie rozwalił sobie głowy o ścianę. Tak, super-feta to nie były żelki Haribo, ale w obecnej sytuacji dopalacz mógłby zwiększyć moje szanse przetrwania. Taki nieruchawy kloc zgniłego mięsa jak ja, stanowił łatwy cel. Zresztą, pal diabli wrogów, łazić w tempie żółwia było okropnie nudne, zwłaszcza dla kogoś, kto w poprzednim wcieleniu cierpiał na ADHD. Być może, ale tylko być może, super-feta poprawiłaby nieco moją motorykę i koordynację wzrokowo-ruchową. Chociaż nie prowadziliśmy testów na zombie, warto było podjąć ryzyko. Nie zamierzałem również zawracać sobie głowy paranoją. Wszystko wokół było koszmarem szaleńca i nie wyglądało na to, by mogło być gorzej. Zapasy super-fety trzymane były w naszym laboratorium, w sekcji A, co oznaczało całkiem-całkiem spacerek. Podjąłem jednak decyzję i powoli ruszyłem w kierunku łącznika. Jeszcze wczoraj pokonałbym odległość w dziesięć minut, najdalej w kwadrans. Dziś, przy dobrych wiatrach miałem szansę dotrzeć do celu za kilka godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz