sobota, 15 lutego 2014

Od Dereka

Słuchając nieco depresyjnych melodii Joy Division - od dziecka potrafiłem odtwarzać sobie muzykę bezpośrednio w głowie - dotarłem wreszcie do mojego laboratorium. Przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy: wszystkie sprzęty były porozwalane i rozrzucone po podłodze, jakby przeszło tędy monstrualne tornado. Pod stołami laboratoryjnymi leżały rozkładające się zwłoki moich kolegów. Nie czułem jednak żalu, po prostu ja przeżyłem, a oni nie. Nic bardziej nie uwypukla prozy życia jak śmierć. Rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu stalowej szafy, w której trzymaliśmy leki - nie mogłem jej nigdzie dostrzec. Odruchowo powęszyłem, lecz przecież szafa nie wydzielała żadnego zapachu. Starając się nie potknąć przemierzyłem laboratorium w tę i z powrotem, jednak po szafie nie było śladu. Zaniepokoiła mnie myśl, że ktoś mógł mnie uprzedzić, kiedy nagle ją zobaczyłem. Była dosłownie wbita w ścianę i w dodatku zasłonięta stertą sprzętu laboratoryjnego. Ciekawe, kto mógł dysponować siłą pozwalającą wbić ciężką, metalową szafę w ścianę, niczym gwóźdź pod obrazek, pomyślałem. Lub co.
Nie bez trudu odgarnąłem rupiecie zalegające wokół szafy i zajrzałem do środka. Po półkach zostało tylko wspomnienie, wnętrze wypełniał różnobarwny chaos fiolek, butelek i ampułek. Rozgarniałem ten bałagan w poszukiwaniu dużego, brązowego słoja wypełnionego białymi pigułkami. Joy Division już dawno przestało grać, a mój umysł wypełniła nerwowa gorączka i podniecenie. Wreszcie znalazłem to, czego szukałem. Uniosłem słoik ku górze i przyjrzałem się jego zawartości w bladym świetle lamp. Oceniłem, że w środku jest jakieś pół tysiąca tabletek. No, fajno, ucieszyłem się w myślach. Przyszła pora na najważniejsze. Z niemałym wysiłkiem odkręciłem wieczko i wydobyłem jedną tabletkę. Raz kozie śmierć, pomyślałem trochę bez sensu, bo przecież już nie żyłem, po czym wsunąłem pigułkę do ust. Nie poczułem żadnego smaku, ani też efektu.
Ten nastąpił po jakiejś minucie. Zaskakujące, ale zaczęło się od stóp, w których poczułem przyjemne mrowienie. Następnie podpełzło ono ku udom, brzuchu i klatce piersiowej. I wtedy nastąpiło prawdziwie epickie pieprznięcie w czerep. Całe moje ciało naprężyło się i wygięło w łuk, z gardła dobył się przeraźliwy skrzek, który postawił mi włosy na głowie. Prężyłem się i dygotałem, a mój umysł zaczął wytwarzać chaotyczne, pulsujące obrazy. Ich treść łączyła w sobie wspomnienia z różnych okresów życia oraz psychodeliczne impresje bez większego sensu. Ale jedno było niezaprzeczalnie rzeczywiste, choć wcale nie mniej przez to zdumiewające - czułem, że żyję. Czułem krew tętniącą w skroniach, serce walące w piersi niczym kafar i oddech, przyspieszony, świszczący, ale mój, mój własny. W końcu moje mięśnie sprężyły się w finalnym paroksyzmie, tak silnym, że niemal rozerwało mnie na kawałki, po czym straciłem przytomność. Ocknąłem się po jakimś czasie, nieco otumaniony, ale wciąż żywy. Widziałem na niebiesko, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Dźwignąłem się z łatwością i wykonałem kilka ruchów, nie były już ociężałe, poruszałem się sprawnie. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wyobrazić. Ja żyłem!, chciało mi się skakać z radości i, do diabła, czemu nie! - podskoczyłem jak dziecko.
Ponownie zlustrowałem laboratorium. Pod jednym ze stołów zauważyłem niebieski plecak i od razu go poznałem. Należał do Richarda, tego porąbanego Chińczyka z Hong Kongu. Richard kiedyś był jednym z najwybitniejszych fizyków medycznych, lecz dziś był po prostu martwy.
W plecaku był tylko szpanerski laptop Apple'a, teraz zupełnie bezużyteczny. Rzuciłem go na stertę klamotów wraz z kilkoma setkami lajków Richarda. Całe to internetowe barachło właśnie trafiało tam, gdzie od zarania było jego miejsce - na śmietnik Historii.
Zapakowałem słój i zarzuciłem plecak na ramię. Po chwili schyliłem się i zdjąłem zegarek z nadgarstka Richarda. Był to tani timex, ale wystarczająco dobry do tego, by odmierzać czas. Wraz z podniesieniem moich sił witalnych, wróciło logiczne myślenie. Wypadało zmierzyć czas działania pigułki, co stanowiło ważną zmienną.
Byłem w końcu naukowcem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz