poniedziałek, 17 lutego 2014

Od Jane Doe

Dzielnica kanalarzy tętniła życiem, a Jane czuła się tu naprawdę dobrze. Nikt nie zwracał na nią uwagi, nikt nic od niej nie chciał. Mogła swobodnie obserwować przepływający koło niej tłum ludzi. Spokojnie usadowiła się na swoim ulubionym miejscu – pod pomnikiem wielkiego białego kota z różową kokardą i urwaną lewą łapą – podciągnęła nogi pod siebie i wyciągnęła papierosa. Odruchowo przeczesała spojrzeniem przewalający się przed nią motłoch, wyszukując silnych, męskich osobników. Przed jej oczami pojawiła się złota zapalniczka Zippo – artefakt dawnego świata – trzymana przez brudną chłopięcą dłoń.
-Cześć Ezmo. - powiedziała odpalając szluga. Zaciągnęła się głęboko z lubością przymykając oczy. Zaczęła palić jakieś 70 lat temu i ciągle sprawiało jej to przyjemność. Mimo że jej ciało nie reagowało na wiele bodźców zewnętrznych, nikotyna wciąż działała na nią pobudzająco. Ezmo
 usiadł koło niej w podobnej pozycji, odpalając ciemnobrązowego skręta. Chłopak wyglądał jeszcze bardziej niewinnie niż ona. Miał urok amerykańskiego nastolatka na wakacjach – blond włosy przysłaniały czoło, niebieskie oczy patrzyły ufnie, a zęby szczerzyły w szerokim uśmiechu. Do tego nosił piękną, białą koszulę, sprane jeansy i czerwone trampki. Był zaprzeczeniem człowieka, który miał szanse przetrwać po wybuchu. Jean nie mogła wyjść z podziwu, że ludzie są w stanie się nabrać na tak oczywiste pogwałcenie reguł rządzących tym nowym światem. Z daleka powinni być w stanie zauważyć, że przed Ezmo należy spieprzać – możliwie daleko i szybko – ryglując za sobą wszystkie drzwi i ładując broń. Ale w sumie przed nią też nikt się nie chował...
- Cześć Jane. Szukasz sobie nowego króliczka? - powiedział chłopak wydmuchując kłęby słodko pachnącego dymu. - Czy stęskniłaś się po prostu za swoim jedynym kolegą?
- Stęskniłam się. - odparła dziewczyna. - Zobacz, znowu Ruda przyszła na łowy. - dodała machając końcówką papierosa w stronę rozwalonej bramy dawnej szkoły.
Ezmo spojrzał we wskazanym kierunku. Naprzeciw nich, wsparta o mur, stała przepiękna ruda kobieta. Jej strój nie pozostawiał wiele wyobraźni, zarówno jeśli chodzi o to, co znajdowało się pod nim, jak i o profesję, którą zajmowała się jego właścicielka. Wysoki przystojny mężczyzna podszedł do niej i szepnął jej coś na ucho. Ruda uśmiechnęła się, wzięła go pod ramię i zniknęła za bramą. Ezmo i Jane doskonale znali dziewczynę  – był to chyba najlepiej odżywiony wampir w dzielnicy, słynący z tego, że po „konsumpcji” oddawał się konsumpcji, a jego posiłki bardzo długo rozstawały się z tym padołem łez. Możliwe, że był to, mimo wszystko. najprzyjemniejszy rodzaj samobójstwa w Tokio.
- Ezmo, masz coś dla mnie? - spytała Jane, odwracając głowę w stronę chłopaka.
- Czyli jednak nie tęsknota. Jest mi przykro Jane. Serio. Nigdy nie przychodzisz po prostu ze mną porozmawiać, a jest tyle ciekawych tematów – kosmos, filozofia, polityka zagraniczna Japonii... - począł wymieniać chłopak. - A Ty nic... Naturalnie, że mam. Przecież wiesz, że wspieram twoje badania z całego serca. - dodał z szerokim uśmiechem.
Wyciągnął z kieszeni małą paczuszkę i rzucił ją na kolana Jane. Dziewczyna spokojnie schowała ją za marynarkę.
- Co to?
- Cudowna mieszanka – kasuje ci czucie na mniej więcej dziesięć godzin. Ciało nie reaguje, mimo że kroisz je tępym nożem, a jeszcze delikwentowi wydaje się, że jest na wczasach na Bali. Cudo.
- Dzięki Ezmo. Jesteś nieoceniony. - powiedziała dziewczyna wstając. - do zobaczenia wkrótce. - dodała na odchodnym nie odwracając się nawet. Doskonale wiedziała, że blondyn już tam nie siedzi, za to w stronę najbliższej studzienki biegnie biały szczur.
Na końcu ulicy pojawił się właśnie handlarz z ”amerykańskiego” targu.
„Wiedziałam kochanie, że będziesz mój.” - pomyślała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz