Naprawdę dawno nie pisałam... Blog nieco pod umarł... no dobra umarł całkowicie. Dlatego biorę się za naprawianie tego. Piszę cd gdzie niestety będziemy musieli pożegnać się z Zero, jeśli nic nie ulegnie poprawie będą następne osoby.
-------------------------------------
-Mocy. - uśmiechną się kpiąco, jakby naśmiewając się z mojej niewiedzy. Muszę się opanować, jeszcze nigdy nie miałem takiej żądzy mordu. Jakby rozjuszając mnie bardziej facet roześmiał się. Zgrzytając zębami przycisnąłem go mocniej do ściany.
-Powiesz co to za moc? - spytałem wściekły.
-Nie bardzo, informacja ściśle tajna. - znów ten kpiący uśmieszek.
-Okej. W takim razie zabierzesz tą informacje do grobu.
-Przecież i tak byś mnie zabił. - powiedział wampir wzruszając lekko ramionami
-Niekoniecznie - mruknąłem wysuwając z rękawa sztylet. Uśmiechnąłem się jak psychopata, przykładając zimną stal do jego szyi. Po raz pierwszy na jego twarz migną cień strachu. Chwilę potem poczułem na rękach krew i osuwające się na ziemie ciało chłopaka. W tej samej chwili usłyszałem za sobą krzyk Adrianny. Najwyraźniej zabicie wampira spowodowało, że Zoey poczuła się upoważniona do zrobienia tego samego Adriannie. - Przestań. - powiedziałem, wciąż stoją tyłem uspokajając się stopniowo.
-Czemu? - spytała Zoey tonem, którego nie umiałem nazwać. Coś pomiędzy zawiedzeniem, a irytacją...
-Bo tak. - odwróciłem się i spojrzałem na przerażoną dziewczynę. - Spokojnie. - mruknąłem - Idziesz z nami czy wolisz sobie dalej radzić sama?
<Adrianna?>
sobota, 10 maja 2014
Nowa postać
Imię: Nicole
Pseudonim: Niki
Płeć: Dziewczyna
Wiek: 19 (nieśmiertelna)
Gatunek: hybryda człowieka i wampira
Wygląd: Wysoka, szczupła sylwetka. Ma śniadą cerę, duże brązowe oczy o inteligentnym spojrzeniu i średniej długości, falowane, brązowe włosy. Nie odziedziczyła ostrych zębów.
Charakter i umiejętności: Jest wrażliwa, odważna, waleczna. Mimo że ma ciało o umiejętnościach człowieka, jest o wiele silniejsza i zwinniejsza. Doskonale umie posługiwać się mieczem i strzelać z łuku.
Hobby: Hodować piękne kwiaty i rośliny w przydomowej oranżerii.
Partner: -
Historia: Nicole była córką wampirzycy i naukowca, który pracował w laboratorium. Jej matka zginęła podczas pracy z pacjentem- wilkołakiem. Od tego czasu Nicole żywi niechęć do tych stworzeń. Od urodzenia doskonaliła swoje umiejętności w laboratorium, gdzie miała pełną swobodę. Udało jej się uniknąć śmierci, gdy laboratorium ulegało zniszczeniu, sekretnym przejściem dla pracowników, które pokazał jej ojciec. Po katastrofie samotnie mieszka w dużym, ukrytym u podnóża gór domu, w którym spędzała każde lato z rodzicami.
Towarzysz: -
Inne zdjęcia: -
Steruje: weraszaman
niedziela, 6 kwietnia 2014
Ostrzeżenie + kilka informacji
Witam wszystkich czytających ten post. Wszyscy członkowie którzy muszą napisać cd. dostali parę dni temu ostrzeżenie. Jako iż nie od wszystkich dostałam odpowiedź piszę ostrzeżenie też tutaj.
Osoby, które obiecały mi że napiszą w niedługo:
Zero (Sui Fong)
Derek
Wita (chyba?)
Osoby od, których nie dostałam odpowiedzi:
Jane Doe / Dr Hog
Reszta na razie nie ma nic do pisania. Bardzo proszę o wyżej wymienione osoby o jak najszybsze napisanie opowiadania/ odpisanie mi na wiadomość.
Teraz jeszcze parę informacji.
Jeśli nie będziecie pisać opowiadań będę zmuszona zamknąć bloga. Więc proszę o regularne pisanie cd.
Way teraz będzie pisał raz na miesiąc w związku z małą aktywnością członków -.-
Aha i jeśli ktoś miałby ochotę zostać moderatorem strony to może do mnie napisać - każda pomoc mi się przyda ;)
I to by było na tyle. Mam nadzieje, że razem uda nam się reanimować tego bloga (wierzę w was!)
Pozdrawiam
-k-
Osoby, które obiecały mi że napiszą w niedługo:
Zero (Sui Fong)
Derek
Wita (chyba?)
Osoby od, których nie dostałam odpowiedzi:
Jane Doe / Dr Hog
Reszta na razie nie ma nic do pisania. Bardzo proszę o wyżej wymienione osoby o jak najszybsze napisanie opowiadania/ odpisanie mi na wiadomość.
Teraz jeszcze parę informacji.
Jeśli nie będziecie pisać opowiadań będę zmuszona zamknąć bloga. Więc proszę o regularne pisanie cd.
Way teraz będzie pisał raz na miesiąc w związku z małą aktywnością członków -.-
Aha i jeśli ktoś miałby ochotę zostać moderatorem strony to może do mnie napisać - każda pomoc mi się przyda ;)
I to by było na tyle. Mam nadzieje, że razem uda nam się reanimować tego bloga (wierzę w was!)
Pozdrawiam
-k-
niedziela, 30 marca 2014
Od Way'a (Waru)
Skaczę z dachu na dach obserwując ulice pełne trupów, pełne rozkładających się ciał różnych istot, pojedyncze elfy, wampiry i inne stworzenia przesuwają się w cieniach zniszczonych domów starając się coś upolować. Nikt nie zatrzymuje się przy martwych ciałach swoich pobratymców, nikt nie uczci ich śmierci. W tych czasach każdy myśli tylko o sobie, każdy stara się przeżyć. Uśmiechając się skacze na wyjątkowo dobrze zatrzymany dom. Czerwona dachówka błyszczy w słońcu pod moim nogami, skądś dochodzi mrożący krew w żyłach ale tak przyjemny dla mojego ucha krzyk. Uśmiecham się widząc słońce przebłyskujące przez wieżowce. Wtem dochodzą mnie jakieś odgłosy. Dochodzą z piwnicy tego budynku, na którym stoję. Zaciekawiony skacze na dół i bez pośpiechu wchodzę do budynku. Swoje kroki kieruje w stronę piwnicy nasłuchując pogłaśniających się głosów. Śmiech - psychopatyczny śmiech jakiejś dziewczyny i rozmowa dwóch chłopaków. Ostrożnie uchylam drzwi piwnicy i zaglądam do środka. Widząc scenę która się w środku rozgrywa o mału nie wybucham śmiechem. Jakaś psychopatka w czarnej sukience przyciska do ściany dziewczynę wyglądającą na ludzką lecz raczej człowiekiem nie będącą. Z drugiej strony pomieszczenie zaś jakiś kotołak przesłuchuje wampira, który wygląda jakby takie kotki zjadał na śniadanie. Zaciekawiony przykucam pod drzwiami obserwując rozwój wydarzeń. Zapowiada się ciekawie, może nawet ja też będę mógł się zabawić... uśmiecham się szyderczo...
niedziela, 16 marca 2014
Od Akumu Do Zero, Zoey i Adrianny
-Spotkanie po latach co? - Spytałem ironicznie, całkowicie ignorując jego wypowiedź, która bądź co bądź nieco mnie zaniepokoiła. Maszyna do zabijania? Że ja? Ale to później... - Jaja sobie ze mnie robisz kretynie? - Wysyczałem przez zęby. - I myślisz, że uwierzę jakiemuś zasmarkanemu wampirowi, który na dodatek osobiście wstrzykiwał mi do krwi jakieś płyny mające wzmocnić moją odporność i krwiożerczość? - spojrzał na mnie trochę zdziwiony
-Ty to pamiętasz? Przecież cię uśpili... - prychnąłem
-A myślisz że leki usypiające mnie działały? Nic na mnie działa, żadna trucizna, żadne leki, żadne energetyki czy inne pobudzające organizm gówna.
-Rozumiem... - wyglądał na zamyślonego - No cóż nikt o tym nie wiedział dla tego uznali, że jesteś po prostu kompletną porażką, bo nawet z tym nie mogłeś odkryć swoich mocy. - dłużej nie wytrzymałem ciekawość wybuchła we mnie z zdwojoną siłą, a ja nawet nie starałem się jej stłumić:
-Mocy? - spytałem chłopaka. Z sobą słyszałem przyśpieszony oddech Adrianny i szyderczy śmiech Zoey, wiedziałem, że jeśli się nie pośpieszę z tą rozmową to ta pierwsza długo nie pożyje...
<Zero?>
-Ty to pamiętasz? Przecież cię uśpili... - prychnąłem
-A myślisz że leki usypiające mnie działały? Nic na mnie działa, żadna trucizna, żadne leki, żadne energetyki czy inne pobudzające organizm gówna.
-Rozumiem... - wyglądał na zamyślonego - No cóż nikt o tym nie wiedział dla tego uznali, że jesteś po prostu kompletną porażką, bo nawet z tym nie mogłeś odkryć swoich mocy. - dłużej nie wytrzymałem ciekawość wybuchła we mnie z zdwojoną siłą, a ja nawet nie starałem się jej stłumić:
-Mocy? - spytałem chłopaka. Z sobą słyszałem przyśpieszony oddech Adrianny i szyderczy śmiech Zoey, wiedziałem, że jeśli się nie pośpieszę z tą rozmową to ta pierwsza długo nie pożyje...
<Zero?>
Od Zero Do Akumu, Zoey i Adrianny
-Szczerze niczego-Uśmiechnąłem się do kotołaka szeroko pokazując szereg idealnych zębów przerwanych w dwóch miejscach długimi kłami.-Mógłbyś mnie puścić?-Zapytałem się go jeszcze kulturalnym tonem.
-Nie, dopóki nie powiesz czego od niej chcesz-Warknął do mnie
-Już powiedziałem, że niczego od niej nie chce... Można to nazwać spotkaniem po latach-Powiedziałem prowokacyjnym tonem.
Spojrzałem się uważnie na kotołaka. Kiedyś przeglądałem jego akta. Zapamiętałem imię.
-Jesteś Akumu prawda? Ulubiony kotek domowy wszystkich w laboratorium. Najbardziej rozpieszczana maszyna do zabijania, która nie potrafi odkryć swoich wszystkich mocy-Dodałem z lekką irytacją w głosie, a on mnie tylko mocniej przycisnął do ściany
<Akumu?>
-Nie, dopóki nie powiesz czego od niej chcesz-Warknął do mnie
-Już powiedziałem, że niczego od niej nie chce... Można to nazwać spotkaniem po latach-Powiedziałem prowokacyjnym tonem.
Spojrzałem się uważnie na kotołaka. Kiedyś przeglądałem jego akta. Zapamiętałem imię.
-Jesteś Akumu prawda? Ulubiony kotek domowy wszystkich w laboratorium. Najbardziej rozpieszczana maszyna do zabijania, która nie potrafi odkryć swoich wszystkich mocy-Dodałem z lekką irytacją w głosie, a on mnie tylko mocniej przycisnął do ściany
<Akumu?>
piątek, 14 marca 2014
Od Akumu Do Zoey, Zero i Adrianny
Podszedłem szybkim krokiem do dziewczyny by położyć jej rękę na ramieniu.
-Przestań! - powiedziałem cicho ale stanowczo. Spojrzała na mnie niezadowolona. - Przestań. - powtórzyłem. Cofnęła się nie zdejmują czujnego wzroku z Adrianny.
-Czego chcecie? - zapytała powyższa szybko. Rzuciłem jej tylko mordercze spojrzenie. W tej samej chwili dopadł nas wampir. Obezwładniłem go szybko przyciskając do ściany.
-Zoey pilnuj Adrianny. - poleciłem dziewczynie - Nie zabijaj jej będzie nam jeszcze potrzebna! - dodałem po chwili namysłu. - Ale najpierw zajmiemy się tobą. Zlustrowałem wampira. Wysoki, umięśniony ale szczupły, o szarych przypominających płynne srebro włosach i spojrzeniu, które wyrażało bezgraniczną nienawiść. Kojarzyłem go z widzenia ale nigdy z nim nie rozmawiałem. - Czego od niej chcesz? - wskazaem głową Adriannę nie spuszczając wzroku z wampira.
<Zero?>
-Przestań! - powiedziałem cicho ale stanowczo. Spojrzała na mnie niezadowolona. - Przestań. - powtórzyłem. Cofnęła się nie zdejmują czujnego wzroku z Adrianny.
-Czego chcecie? - zapytała powyższa szybko. Rzuciłem jej tylko mordercze spojrzenie. W tej samej chwili dopadł nas wampir. Obezwładniłem go szybko przyciskając do ściany.
-Zoey pilnuj Adrianny. - poleciłem dziewczynie - Nie zabijaj jej będzie nam jeszcze potrzebna! - dodałem po chwili namysłu. - Ale najpierw zajmiemy się tobą. Zlustrowałem wampira. Wysoki, umięśniony ale szczupły, o szarych przypominających płynne srebro włosach i spojrzeniu, które wyrażało bezgraniczną nienawiść. Kojarzyłem go z widzenia ale nigdy z nim nie rozmawiałem. - Czego od niej chcesz? - wskazaem głową Adriannę nie spuszczając wzroku z wampira.
<Zero?>
czwartek, 6 marca 2014
Od Dereka
Kobietę pożarłem ze smakiem i nieukrywanym entuzjazmem, jaki od zawsze żywiłem wobec młodych, kobiecych ciał. I tak by nie przeżyła, myślałem, wybierając całe garście flaków z jej rozszarpanego brzucha. Dzieciak nie żył od dawna, a jego matka czuwała przy nim, już to miłości, już to z ograniczonej wskutek złamania obu nóg mobilności. Tak czy owak teraz oboje byli martwi, przy czym kobieta nieco bardziej. Chłopiec wyglądał na nie więcej niż osiem lat i prawdopodobnie zmarł śmiercią nagłą i bezbolesną. Na jego twarzy zastygł pogodny uśmiech, który i mnie przynosił ukojenie, ponieważ nie uznawałem bezsensownej przemocy i niepotrzebnego cierpienia. Dlatego też wybrałem pracę w tajnym kompleksie badawczym należącym do rządów Japonii i USA, w tak zwanym Laboratorium X. Owszem, eksperymentowaliśmy na ludziach i nie-ludziach pragnąc stworzyć wojsko doskonałe, owszem, badania nasze domagały się ofiar i domagały się cierpień, ale przecież efektem miało być wojsko zdolne przeciwstawić się najgorszemu złu. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyliśmy. Teraz nie było już przed kim udawać, nie było przed kim zaprzeczać, że nasze eksperymenty niewiele różniły się od tych, które prowadził dr Mengele w Auschwitz. Machnąłem ręką, jakbym chciał odgonić natrętne myśli. Nie czas na rachunki sumienia, gdy stwory tak przez nas umęczone wydostały się ze swych klatek, by dokonać krwawej pomsty.
Obszedłem ciało chłopca i dostrzegłem dziecięcy plecak ze Spidermanem. Uklęknąłem, by przejrzeć jego zawartość, bo postanowiłem nie przepuszczać żadnej okazji, by znaleźć coś przydatnego do przetrwania. Wewnątrz plecaka znalazłem tablet, spodenki na zmianę oraz coś, co wyglądało jak klaser w plastikowej okładce. Usiadłem i położyłem sobie klaser na kolanach. Zawierał za laminowane plansze, na których w równych szeregach umieszczono kolorowe obrazki. U góry strony tytułowej znajdowało się zdjęcie uśmiechniętego właściciela albumu, poniżej zaś ideogram przedstawiający ludzika pokazującego na siebie. Podpis nad obrazkiem brzmiał "ja". Przerzucałem kolejne strony, na pomarańczowych znajdowały się piktogramy przedstawiające różne osoby, na przykład mamę czy policjanta. Na stronach zielonych spostrzegłem nazwy rozmaitych czynności, strony zaś żółte roiły się od rzeczowników: były tam i zabawki, i różne produkty żywnościowe, a także na przykład części ubioru. Na końcu znalazłem szereg zwrotów grzecznościowych oraz przymiotniki, jak również znaki stanów emocjonalnych. Puknąłem palcem w obrazek uśmiechniętej buźki. Był podpisany "wesoły".
Zabrałem album ze sobą i ruszyłem w miasto.
Obszedłem ciało chłopca i dostrzegłem dziecięcy plecak ze Spidermanem. Uklęknąłem, by przejrzeć jego zawartość, bo postanowiłem nie przepuszczać żadnej okazji, by znaleźć coś przydatnego do przetrwania. Wewnątrz plecaka znalazłem tablet, spodenki na zmianę oraz coś, co wyglądało jak klaser w plastikowej okładce. Usiadłem i położyłem sobie klaser na kolanach. Zawierał za laminowane plansze, na których w równych szeregach umieszczono kolorowe obrazki. U góry strony tytułowej znajdowało się zdjęcie uśmiechniętego właściciela albumu, poniżej zaś ideogram przedstawiający ludzika pokazującego na siebie. Podpis nad obrazkiem brzmiał "ja". Przerzucałem kolejne strony, na pomarańczowych znajdowały się piktogramy przedstawiające różne osoby, na przykład mamę czy policjanta. Na stronach zielonych spostrzegłem nazwy rozmaitych czynności, strony zaś żółte roiły się od rzeczowników: były tam i zabawki, i różne produkty żywnościowe, a także na przykład części ubioru. Na końcu znalazłem szereg zwrotów grzecznościowych oraz przymiotniki, jak również znaki stanów emocjonalnych. Puknąłem palcem w obrazek uśmiechniętej buźki. Był podpisany "wesoły".
Zabrałem album ze sobą i ruszyłem w miasto.
niedziela, 2 marca 2014
Od Adrianny Do Zero
-Nie masz pojęcia ile wiem.- Powiedziałam. -Więc pewnie Cie to nie zdziwi, ale i tak Ci nie wierzę.
-Nie musisz.- Odparł Zero.
-Doskonała odpowiedź.- Odezwałam się cicho, przyglądając się chłopakowi. Coś w jego zachowaniu mówiło mi, aby mu nie ufać.
<Zero?>
-Nie musisz.- Odparł Zero.
-Doskonała odpowiedź.- Odezwałam się cicho, przyglądając się chłopakowi. Coś w jego zachowaniu mówiło mi, aby mu nie ufać.
<Zero?>
sobota, 1 marca 2014
Od Zoey Do Akumu
Zeszliśmy do piwnicy, z której zapach był najmocniejszy. W środku jak się spodziewałam była Adrianna z wampirem. Momentalnie mój psychopata się uaktywnił. W jednej sekundzie patrzyłam się na nich, a w drugiej przyciskałam wampira do ściany ze sztyletem przy jego gardle. Ktoś mnie odciągnął od niego. Zobaczyłam kto. Adrianna. Uśmiechnęłam się szeroko.
-Teraz mogę się nie tylko jemu odwdzięczyć-Powiedziałam podchodząc do niej powoli
Dziewczyna szybko się rozejrzała do piwnicy i po jej minie widziałam, że ma za mało miejsca żeby się zmienić.
-Bez zmieniania się jesteś bezużyteczna, słaba, niczym zwyczajny człowiek-Wysyczałam jej do ucha przykładając sztylet do jej krtani.
<Akumu?>
-Teraz mogę się nie tylko jemu odwdzięczyć-Powiedziałam podchodząc do niej powoli
Dziewczyna szybko się rozejrzała do piwnicy i po jej minie widziałam, że ma za mało miejsca żeby się zmienić.
-Bez zmieniania się jesteś bezużyteczna, słaba, niczym zwyczajny człowiek-Wysyczałam jej do ucha przykładając sztylet do jej krtani.
<Akumu?>
czwartek, 27 lutego 2014
Od Akumu Do Zoey
Wzruszyłem ramionami.
-Jest młoda i fizycznie, i faktycznie... Bardzo mało czasu spędziła w laboratorium i to pod ścisłym nadzorem w najbardziej odosobnionej jego części. Nie miała zbytnio okazji do nauczenia się ostrożności. Jest silna lecz... może być jeszcze silniejsza...
-Że co proszę?! - krzyknęła Zoey. Uśmiechnąłem się z zażenowaniem...
-Tak, słyszałem jak o niej rozmawiają, jest to najprawdopodobniej jeden z bardziej udanych eksperymentów. Pod tym względem tylko niejaki Way przerasta ją siłą.
-Nieźle... - powiedziała z podziwem
-Niestety tak jak siły jej nie brakuje, tak inteligencją nie grzeszy, jest impulsywna i nieostrożna. Jestem bardzo ciekaw co ona robi z tym wampirem. Miejmy tylko nadzieje, że jest bezpieczna.
-Tak...
-Nie zabrzmiało to jakby ci na tym zależało.
-Bo tak jakby nie zależy - prychnęła. Roześmiałem się.
-Zbliżamy się. - stwierdziłem po chwili
<Zoey?>
-Jest młoda i fizycznie, i faktycznie... Bardzo mało czasu spędziła w laboratorium i to pod ścisłym nadzorem w najbardziej odosobnionej jego części. Nie miała zbytnio okazji do nauczenia się ostrożności. Jest silna lecz... może być jeszcze silniejsza...
-Że co proszę?! - krzyknęła Zoey. Uśmiechnąłem się z zażenowaniem...
-Tak, słyszałem jak o niej rozmawiają, jest to najprawdopodobniej jeden z bardziej udanych eksperymentów. Pod tym względem tylko niejaki Way przerasta ją siłą.
-Nieźle... - powiedziała z podziwem
-Niestety tak jak siły jej nie brakuje, tak inteligencją nie grzeszy, jest impulsywna i nieostrożna. Jestem bardzo ciekaw co ona robi z tym wampirem. Miejmy tylko nadzieje, że jest bezpieczna.
-Tak...
-Nie zabrzmiało to jakby ci na tym zależało.
-Bo tak jakby nie zależy - prychnęła. Roześmiałem się.
-Zbliżamy się. - stwierdziłem po chwili
<Zoey?>
Od Zoey Do Akumu
-Masz rację.-Powiedziałam uśmiechając się lekko
-Z czym?-Spojrzał się na mnie podnosząc jedną brew
-Jest nieodpowiedzialna, gdyby była odpowiedzialna w ogóle by za nami nie szła i byśmy nie musieli jej teraz szukać, mimo że czuję ją i mogę z łatwością wskazać kierunek, w którym poszła i wiem, że ty również możesz go wskazać-Odpowiedziałam mu i weszliśmy do jakiegoś drewnianego domu, z którego dochodził ich fetor.
<Akumu?>
-Z czym?-Spojrzał się na mnie podnosząc jedną brew
-Jest nieodpowiedzialna, gdyby była odpowiedzialna w ogóle by za nami nie szła i byśmy nie musieli jej teraz szukać, mimo że czuję ją i mogę z łatwością wskazać kierunek, w którym poszła i wiem, że ty również możesz go wskazać-Odpowiedziałam mu i weszliśmy do jakiegoś drewnianego domu, z którego dochodził ich fetor.
<Akumu?>
wtorek, 25 lutego 2014
Od Akumu Do Zoey
Zastanowiłem się przez chwilę, po czym wzruszyłem ramionami. Schowałem wcześniej wyjęty sztylet i powiedziałem do dziewczyny
-Najważniejsze, że się na nas nie rzucili - dziewczyna przytaknęła aczkolwiek zamyślona. Staliśmy tak chwilę w ciszy. - To co idziemy? - zapytałem w końcu
-Tak - ruszyliśmy wąską uliczką kierując się w kierunku zapacu Adrianny - Nadal nie wiem po co to robimy
-Dziewczyna jest młoda i lekkomyślna, a w dodatku silna. Jak jej woda sodowa uderzy do głowy to nie będzie dla niej ratunku. Zwłaszcza jeśli czas spędza z jakimś poparanym wampirem. - wycedziłem przez zęby
-Czyli według ciebie jest nieodpowiedzialną małolatą? - przytaknąłem żywo. Zoey zachichotała.
-No co? - spytał z oburzeniem
-Nic, nic po prostu jakoś trudno mi ją nazwać po przemianie nieodpowiedzialną małolatą. - zmarszczyłem brwi przypominając sobie jej przerażającą postać po przemianie po czym porównałem ją w myślach do użytego przez dziewczynę określenia i zaśmiałem się.
-Masz rację, trochę to pojęcie abstrakcyjne w takim wypadku. - Pogrążeni w takich rozważaniach nawet nie zauważyliśmy jak odór wampira i słodko-ostry zapach Adrianny zaczął nasilać się z każdą minutą...
<Zoey?>
-Najważniejsze, że się na nas nie rzucili - dziewczyna przytaknęła aczkolwiek zamyślona. Staliśmy tak chwilę w ciszy. - To co idziemy? - zapytałem w końcu
-Tak - ruszyliśmy wąską uliczką kierując się w kierunku zapacu Adrianny - Nadal nie wiem po co to robimy
-Dziewczyna jest młoda i lekkomyślna, a w dodatku silna. Jak jej woda sodowa uderzy do głowy to nie będzie dla niej ratunku. Zwłaszcza jeśli czas spędza z jakimś poparanym wampirem. - wycedziłem przez zęby
-Czyli według ciebie jest nieodpowiedzialną małolatą? - przytaknąłem żywo. Zoey zachichotała.
-No co? - spytał z oburzeniem
-Nic, nic po prostu jakoś trudno mi ją nazwać po przemianie nieodpowiedzialną małolatą. - zmarszczyłem brwi przypominając sobie jej przerażającą postać po przemianie po czym porównałem ją w myślach do użytego przez dziewczynę określenia i zaśmiałem się.
-Masz rację, trochę to pojęcie abstrakcyjne w takim wypadku. - Pogrążeni w takich rozważaniach nawet nie zauważyliśmy jak odór wampira i słodko-ostry zapach Adrianny zaczął nasilać się z każdą minutą...
<Zoey?>
Od Wity
Muszę się napić. To jedyna myśl, którą mam teraz w głowie. Zimnego Budweisera, to nie zachcianka, to przymus. Nigdy nie byłam zbyt bystra, ale szybki ogląd obecnej sytuacji pozwolił mi wywnioskować co mogło się stać. Laboratorium zniszczone. Wszystkie te potwory, ci odmieńcy, to wszystko co na co dzień widywałam w klatkach i salach do eksperymentów, TO czym tak gardziłam, teraz TO wszystko musi gdzieś tu być. Ta myśl o dziwo nie napawała mnie strachem, ale obrzydzeniem. TO wszystko nie powinno istnieć. Pstryk! Kolejne obrazki, niczym przewijany film pojawiały się w mojej głowie. Klatka po klatce przypominam sobie co widziałam podczas zamiatania sal. Nigdy nie przyszło mi do głowy, aby zainteresować się tym co TE wszystkie mutanty potrafią. Teraz to już musztarda po obiedzie, mleko się wylało. Dowiem się zapewne w momencie, w którym mnie dopadną i zabiją. Niesamowite jest, że człowiek w życiu zajmuje się głównie trwaniem i przez myśl mu nie przejdzie, że za chwilę może już przestać trwać. Tak jak mi nawet nie przemknęło przez myśl, że te potwory kiedykolwiek ujrzą świat poza laboratorium. Wstałam, spojrzałam w lustro, nadal wyglądałam świetnie, mimo że moje ciało pokrywały liczne zadrapania i siniaki. Myślę, że w tym post apokaliptycznym świecie będę najlepszą dupą. Tyle wygrać. No chyba, że oczywiście nie zostanę zjedzona zaraz po wyjściu z socjalnego. Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś co pomoże mi się bronić w razie ewentualnego ataku. Nic. Sam szmelc. W takim razie muszę jak najszybciej dostać się do magazynu z bronią, który znajduje się dokładnie w drugiej części kompleksu. Nie ma co panikować, najwyżej zostanę zjedzona.... Gorzej było i chwalili. Ruszam, może gdzieś po drodze uda mi się wpaść na zimnego Budweisera....
poniedziałek, 24 lutego 2014
Od Zoey Do Akumu
Pociągnęłam jeszcze raz nosem.
-Oni są razem-Powiedziałam do Akumu z normalnym wzrokiem. Po raz któryś udało mi się wstrzymać psychopatę we mnie.
-Co?-Kotołak się na mnie spojrzał marszcząc brwi
-Adrianna i ten Wampir są razem - Powtórzyłam mu i zeszłam na dół. Akumu do mnie dołączył po dwóch minutach i poszliśmy razem w stronę, z którego dochodził zapach. W pewnym momencie musieliśmy iść kanałami, bo inaczej byśmy musieli iść przez środek centrum. Gdy wyszliśmy z kanałów ktoś krzyknął w naszą stronę. -Cholera... - Syknęłam i się odwróciłam. Troje ludzi szło z wilkołakiem na smyczy. -Akumu, chowaj się gdzieś! - Krzyknęłam do chłopaka i nie czekając na nic wskoczył na czubek najwyższego drzewa. Stałam przez chwilę nieruchomo patrząc się w oczy wilkołakowi. Było w nich coś znajomego. W pewnym momencie monstrum przestało ujadać i zaczęło odciągać siłą ludzi od nas.
-Coś ty mu zrobiła?! - Krzyknął do mnie Akumu schodząc z drzewa i stając obok mnie
-Nic... Wydaje mi się, że go znam... Tylko nie potrafię sobie przypomnieć skąd... Gdy próbuję sobie przypomnieć widzę białą plamę i czuję kompletną pustkę...
<Akumu?>
-Oni są razem-Powiedziałam do Akumu z normalnym wzrokiem. Po raz któryś udało mi się wstrzymać psychopatę we mnie.
-Co?-Kotołak się na mnie spojrzał marszcząc brwi
-Adrianna i ten Wampir są razem - Powtórzyłam mu i zeszłam na dół. Akumu do mnie dołączył po dwóch minutach i poszliśmy razem w stronę, z którego dochodził zapach. W pewnym momencie musieliśmy iść kanałami, bo inaczej byśmy musieli iść przez środek centrum. Gdy wyszliśmy z kanałów ktoś krzyknął w naszą stronę. -Cholera... - Syknęłam i się odwróciłam. Troje ludzi szło z wilkołakiem na smyczy. -Akumu, chowaj się gdzieś! - Krzyknęłam do chłopaka i nie czekając na nic wskoczył na czubek najwyższego drzewa. Stałam przez chwilę nieruchomo patrząc się w oczy wilkołakowi. Było w nich coś znajomego. W pewnym momencie monstrum przestało ujadać i zaczęło odciągać siłą ludzi od nas.
-Coś ty mu zrobiła?! - Krzyknął do mnie Akumu schodząc z drzewa i stając obok mnie
-Nic... Wydaje mi się, że go znam... Tylko nie potrafię sobie przypomnieć skąd... Gdy próbuję sobie przypomnieć widzę białą plamę i czuję kompletną pustkę...
<Akumu?>
niedziela, 23 lutego 2014
Od Akumu Do Zoey
-Co się stało? - spytałem ostro
-Już nic - odpowiedziała pewnie szykując się do zejścia na dół
-Zoey! - prawie krzyknąłem łapiąc ją za ramie. Spojrzała na mnie chłodno.
-Co się stało? - ponowiłem pytanie tym razem spokojniej
-Nic. Po prostu kolejny znajomy zapach.
-Kolejny? - wciągnąłem jeszcze raz powietrze - Wampir... - wycedziłem przez zęby.
-Tak. Idziemy? - spojrzałem na nią zdziwiony.
-Chcesz iść do tego wampira? Po zapachu i twojej reakcji wywnioskuje, że to jeden z tych, którzy się tobą zajmowali. - na jej ustach zagościł ten uśmiech psychopaty.
-To co? To najlepszy moment, by się za wszystko zemścić... - zaśmiała się, a ja tylko pokręciłem głową.
-Ja tam idę dla Adrianny, może się zdarzyć, że nie będę wstanie cię uratować, ani ty mnie. Robisz to na własną odpowiedzialność, okej?
<Zoey?>
-Już nic - odpowiedziała pewnie szykując się do zejścia na dół
-Zoey! - prawie krzyknąłem łapiąc ją za ramie. Spojrzała na mnie chłodno.
-Co się stało? - ponowiłem pytanie tym razem spokojniej
-Nic. Po prostu kolejny znajomy zapach.
-Kolejny? - wciągnąłem jeszcze raz powietrze - Wampir... - wycedziłem przez zęby.
-Tak. Idziemy? - spojrzałem na nią zdziwiony.
-Chcesz iść do tego wampira? Po zapachu i twojej reakcji wywnioskuje, że to jeden z tych, którzy się tobą zajmowali. - na jej ustach zagościł ten uśmiech psychopaty.
-To co? To najlepszy moment, by się za wszystko zemścić... - zaśmiała się, a ja tylko pokręciłem głową.
-Ja tam idę dla Adrianny, może się zdarzyć, że nie będę wstanie cię uratować, ani ty mnie. Robisz to na własną odpowiedzialność, okej?
<Zoey?>
piątek, 21 lutego 2014
Od Way'a (Yoi)
Obudziłem się. Lecz coś było nie tak. Tak jakbym miał dwa razy więcej zmysłów. Głowa mnie bolała od nadmiaru bodźców. Postanowiłem otworzyć oczy. Aż krzyknąłem ze zdumienia. Okazało się, że... jestem dwoma osobami. W jednej paliła się żądza mordu, w drugiej zaś budziła się litość do więźniów z sąsiedniej celi. Byłem tu trzymany już bardzo długo ale coś takiego przydarzyło mi się pierwszy raz. Nagle zaatakował mnie okropny ból głowy, jakby tysiące szerszeni latało w niej w te i z powrotem... tyle że teraz miałem dwie głowy. Potrząsnąłem... potrząsnęliśmy głową i spojrzeliśmy po sobie.
Pomału zaczynałem rozumieć jak się steruje dwiema osobami naraz.
Uśmiechnęliśmy się do siebie... a właściwie mordercze ja wykrzywiło wargi w morderczym uśmiechu, a to łagodniejsze ja delikatnie i pocieszycielko uniosło kąciki ust. Ciekawe. Używałem tej samej czynności, a wywoływałem całkiem inny efekt. Nagle usłyszeliśmy krzyk. Odwróciliśmy się w tamtą stronę i zobaczyliśmy przerażoną wampirzycę. Po chwili nadbiegło więcej stworów z jej gatunku, którzy się nami zajmowali i zrobili tak same przerażone miny. Zauważyliśmy, że wpatrują się w agresywniejszego z nas.
Zerknąłem tym łagodniejszym z nas na drugiego i zobaczyłem, że na jego twarzy widnieje przerażający uśmiech. Natychmiast nas opanowałem, teraz staliśmy spokojnie przyglądając się gapiom. Po chwili szok mijał. A ja miałem czas, by poczuć te dwa umysły, by rozczepić się na dwie osoby. Teraz przyglądałem się każdemu wampirowi z osobna dwoma parami oczu - każdą oddzielnie. Dzieliśmy ze sobą myśli ale nie byliśmy jedną postacią.
-Co tu się stało? - zapytał nas człowiek stojący w tłumie.
-To co widzisz ... - wręcz zasyczał ciemnowłosy ja.
-Gdzie jest eksperyment nr. 001 z pseudonimem "Way"?! - zapytał ostrzejszym tonem.
-Eksperyment? - ciemnowłosy podszedł do krat i wyciągną rękę, by złapać tego człowieka. Ten odskoczył przerażony. Jasnowłosy ja podszedłem do mojego brata i odciągnąłem go od krat.
-Wybaczcie. - powiedziałem do nich. - Gdybyście mogli nie nazywać nas eksperymentem bylibyśmy dozgonnie wdzięczni. - usłyszałem jak mój brat prycha za mną.
-Was?
-Wcześniej byliśmy Way'em. - wyjaśniłem
-Aha... rozumiem. - powiedział choć widać było, że niewiele z tego rozumie. - W takim razie jako osoba odpowiedzialna za ekspe... - z kąta celi dobiegł nas stłumiony syk - odpowiedzialny za Way'a - poprawił się szybko człowiek, poprawiając jednocześnie okulary - Nazywam was Waru i Yoi... - Zło i Dobro... aż się uśmiechnąłem idealnie pasowały do nas te imiona. Waru był tą częścią mnie, która chciała powybijać wszystkich, a Yoi tą, która współczuła każdej żywej istocie. Wygląda na to, że jedno ciało po prostu nie było w stanie znieść takiego nagromadzenia sprzecznych uczuć, więc się rozdzieliło na dwa osobne...
-rok 2024-
(Yoi)
Siedzimy w tej celi już od jakiegoś czasu, ludzie za nas odpowiedzialni zarządzili, że mamy zakaz wychodzenia z niej. Nagle poczuliśmy wstrząsy... trzęsienie ziemi? Wstrząsy były coraz silniejsze... Rozejrzałem się dookoła. Zobaczyłem Waru siedzącego w kącie i głaszczącego swój sztylet. Zawsze mnie zastanawiało skąd on je bierze. W tym samym momencie coś dosłownie spadło mi na głowę. Zobaczyłem jeszcze jak mój morderczy brat odwraca głowę w moim kierunku bez większego zainteresowania.
Obudziłem się z potwornym bólem głowy.
-Co...? - chciałem zapytać ale zostałem szybko i skutecznie uciszony czyjąś ręką. Zerknąłem na tą osobę. Waru?! Co do... Po chwili wziął rękę z moich ust i uśmiechną się z tym swoim wyrazem twarzy szaleńca.
-Co do... - chciałem się spytać ale mi przerwał
-Musiałem cię uratować, gdybyś zginą to jako, że jesteś częścią mnie miałbym problem. - Ze zdziwienia zaparło mi dech w piersiach... on... mnie uratował? Nie do pomyślenia żeby Waru ratował kogokolwiek. Widząc moje zdziwienie zdenerwował się nieco. - A myślisz, że dlaczego nadal żyjesz? Bo gdybym cię zabił to raczej nie wyszło, by mi to na zdrowie.
-Rozumiem. - muszę się przyznać przed samym sobą, że nigdy tak o ty nie myślałem. Waru jednak był nieco inteligentniejszy niż można było przypuszczać.
-Akurat, rozumiesz. - prychną. Po czym wstał i odszedł. Wzruszyłem tylko ramionami i również odszedłem w swoją stronę.
-kilka tygodni, może miesięcy później-
Siedziałem na dachu jednego z domów kiedy usłyszałem jakieś hałasy. Zerknąłem ostrożnie na drogę podemną i zobaczyłem grupkę ludzi i elfów, niewątpliwie na polowaniu. Zrobiło mi się niedobrze. Kierowany jakiś dziwnym niepokojem ostrożnie ruszyłem za nimi skacząc bezszelestnie po dachach. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że ich wyprzedziłem. Zerknąłem do przodu na drogę i zobaczyłem jakąś dziewczynkę stojącą na środku drogi. Chciałem szybko skoczyć i ją stamtąd zabrać ale ktoś położył mi rękę na ramieniu.
-Poczekaj.
-Waru?! Co ty tu.
-Zamknij się idioto! - warkną na mnie. Umilkłem posłusznie i z niepokojem obserwowałem dziewczynę.
-Adrianna! Choć no tu! Chcesz żeby cię złapali?! - usłyszałem po przeciwległej stronie. Spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem młodego kotołaka. W tej samej chwili z bocznej uliczki wyszła ta grupa ludzi i elfów. Aż podskoczyłem ze zdziwienia kiedy dziewczyna zmieniła się w olbrzymiego jaszczura. W kilka sekund rozprawiła się z bandą, a ja dalej stałem z rozdziawionymi ustami.
-Choć! - przywołał mnie do porządku Waru. Gdy już się oddaliliśmy od miejsca zdarzenia, wstrząsnęły mną mdłości. - Jest niesamowita co? - spytał się mnie brat
-Tak niesamowicie straszna. - zachichotał szyderczo
-A ty nadal jesteś taki święty co? Kiedy się nauczysz, że zabijanie jest najlepszym rozwiązaniem. - wzdrygnąłem się
-Nie prawda.
-Eh, nigdy nie zmądrzejesz, ale i tak nad tym pomyśl! - zmienił się w węża i już go nie było.
Życie jest straszne... Czy kiedykolwiek na tym świecie zagości jeszcze pokój?
Pomału zaczynałem rozumieć jak się steruje dwiema osobami naraz.
Uśmiechnęliśmy się do siebie... a właściwie mordercze ja wykrzywiło wargi w morderczym uśmiechu, a to łagodniejsze ja delikatnie i pocieszycielko uniosło kąciki ust. Ciekawe. Używałem tej samej czynności, a wywoływałem całkiem inny efekt. Nagle usłyszeliśmy krzyk. Odwróciliśmy się w tamtą stronę i zobaczyliśmy przerażoną wampirzycę. Po chwili nadbiegło więcej stworów z jej gatunku, którzy się nami zajmowali i zrobili tak same przerażone miny. Zauważyliśmy, że wpatrują się w agresywniejszego z nas.
Zerknąłem tym łagodniejszym z nas na drugiego i zobaczyłem, że na jego twarzy widnieje przerażający uśmiech. Natychmiast nas opanowałem, teraz staliśmy spokojnie przyglądając się gapiom. Po chwili szok mijał. A ja miałem czas, by poczuć te dwa umysły, by rozczepić się na dwie osoby. Teraz przyglądałem się każdemu wampirowi z osobna dwoma parami oczu - każdą oddzielnie. Dzieliśmy ze sobą myśli ale nie byliśmy jedną postacią.
-Co tu się stało? - zapytał nas człowiek stojący w tłumie.
-To co widzisz ... - wręcz zasyczał ciemnowłosy ja.
-Gdzie jest eksperyment nr. 001 z pseudonimem "Way"?! - zapytał ostrzejszym tonem.
-Eksperyment? - ciemnowłosy podszedł do krat i wyciągną rękę, by złapać tego człowieka. Ten odskoczył przerażony. Jasnowłosy ja podszedłem do mojego brata i odciągnąłem go od krat.
-Wybaczcie. - powiedziałem do nich. - Gdybyście mogli nie nazywać nas eksperymentem bylibyśmy dozgonnie wdzięczni. - usłyszałem jak mój brat prycha za mną.
-Was?
-Wcześniej byliśmy Way'em. - wyjaśniłem
-Aha... rozumiem. - powiedział choć widać było, że niewiele z tego rozumie. - W takim razie jako osoba odpowiedzialna za ekspe... - z kąta celi dobiegł nas stłumiony syk - odpowiedzialny za Way'a - poprawił się szybko człowiek, poprawiając jednocześnie okulary - Nazywam was Waru i Yoi... - Zło i Dobro... aż się uśmiechnąłem idealnie pasowały do nas te imiona. Waru był tą częścią mnie, która chciała powybijać wszystkich, a Yoi tą, która współczuła każdej żywej istocie. Wygląda na to, że jedno ciało po prostu nie było w stanie znieść takiego nagromadzenia sprzecznych uczuć, więc się rozdzieliło na dwa osobne...
-rok 2024-
(Yoi)
Siedzimy w tej celi już od jakiegoś czasu, ludzie za nas odpowiedzialni zarządzili, że mamy zakaz wychodzenia z niej. Nagle poczuliśmy wstrząsy... trzęsienie ziemi? Wstrząsy były coraz silniejsze... Rozejrzałem się dookoła. Zobaczyłem Waru siedzącego w kącie i głaszczącego swój sztylet. Zawsze mnie zastanawiało skąd on je bierze. W tym samym momencie coś dosłownie spadło mi na głowę. Zobaczyłem jeszcze jak mój morderczy brat odwraca głowę w moim kierunku bez większego zainteresowania.
Obudziłem się z potwornym bólem głowy.
-Co...? - chciałem zapytać ale zostałem szybko i skutecznie uciszony czyjąś ręką. Zerknąłem na tą osobę. Waru?! Co do... Po chwili wziął rękę z moich ust i uśmiechną się z tym swoim wyrazem twarzy szaleńca.
-Co do... - chciałem się spytać ale mi przerwał
-Musiałem cię uratować, gdybyś zginą to jako, że jesteś częścią mnie miałbym problem. - Ze zdziwienia zaparło mi dech w piersiach... on... mnie uratował? Nie do pomyślenia żeby Waru ratował kogokolwiek. Widząc moje zdziwienie zdenerwował się nieco. - A myślisz, że dlaczego nadal żyjesz? Bo gdybym cię zabił to raczej nie wyszło, by mi to na zdrowie.
-Rozumiem. - muszę się przyznać przed samym sobą, że nigdy tak o ty nie myślałem. Waru jednak był nieco inteligentniejszy niż można było przypuszczać.
-Akurat, rozumiesz. - prychną. Po czym wstał i odszedł. Wzruszyłem tylko ramionami i również odszedłem w swoją stronę.
-kilka tygodni, może miesięcy później-
Siedziałem na dachu jednego z domów kiedy usłyszałem jakieś hałasy. Zerknąłem ostrożnie na drogę podemną i zobaczyłem grupkę ludzi i elfów, niewątpliwie na polowaniu. Zrobiło mi się niedobrze. Kierowany jakiś dziwnym niepokojem ostrożnie ruszyłem za nimi skacząc bezszelestnie po dachach. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że ich wyprzedziłem. Zerknąłem do przodu na drogę i zobaczyłem jakąś dziewczynkę stojącą na środku drogi. Chciałem szybko skoczyć i ją stamtąd zabrać ale ktoś położył mi rękę na ramieniu.
-Poczekaj.
-Waru?! Co ty tu.
-Zamknij się idioto! - warkną na mnie. Umilkłem posłusznie i z niepokojem obserwowałem dziewczynę.
-Adrianna! Choć no tu! Chcesz żeby cię złapali?! - usłyszałem po przeciwległej stronie. Spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem młodego kotołaka. W tej samej chwili z bocznej uliczki wyszła ta grupa ludzi i elfów. Aż podskoczyłem ze zdziwienia kiedy dziewczyna zmieniła się w olbrzymiego jaszczura. W kilka sekund rozprawiła się z bandą, a ja dalej stałem z rozdziawionymi ustami.
-Choć! - przywołał mnie do porządku Waru. Gdy już się oddaliliśmy od miejsca zdarzenia, wstrząsnęły mną mdłości. - Jest niesamowita co? - spytał się mnie brat
-Tak niesamowicie straszna. - zachichotał szyderczo
-A ty nadal jesteś taki święty co? Kiedy się nauczysz, że zabijanie jest najlepszym rozwiązaniem. - wzdrygnąłem się
-Nie prawda.
-Eh, nigdy nie zmądrzejesz, ale i tak nad tym pomyśl! - zmienił się w węża i już go nie było.
Życie jest straszne... Czy kiedykolwiek na tym świecie zagości jeszcze pokój?
Od Zoey Do Akumu
-Pójdę z Tobą...-Powiedziałam cicho i wstałam powoli
Wyszliśmy z jaskini. Oboje pociągnęliśmy nosem i poszliśmy w kierunku, z którego dochodził jej zapach. Do moich nozdrzy doszła również woń kojarząca mi się z laboratorium. Momentalnie moje źrenice się zmniejszyły i wyglądały, jak u węża. Zacisnęłam pięści tak mocno, że kilka kropel krwi mi spłynęło z wnętrza dłoni.
-Zoey? - Akumu odwrócił moją twarz w jego kierunku.
Nie odwracałam wzroku od niego. Bezwładnie patrzyłam się w jego żółte oczy, w których momentalnie utonęłam. Rozluźniłam pięści i więcej krwi wypłynęło z moich dłoni. Rany po paznokciach natychmiast się zasklepiły.
<Akumu?>
Wyszliśmy z jaskini. Oboje pociągnęliśmy nosem i poszliśmy w kierunku, z którego dochodził jej zapach. Do moich nozdrzy doszła również woń kojarząca mi się z laboratorium. Momentalnie moje źrenice się zmniejszyły i wyglądały, jak u węża. Zacisnęłam pięści tak mocno, że kilka kropel krwi mi spłynęło z wnętrza dłoni.
-Zoey? - Akumu odwrócił moją twarz w jego kierunku.
Nie odwracałam wzroku od niego. Bezwładnie patrzyłam się w jego żółte oczy, w których momentalnie utonęłam. Rozluźniłam pięści i więcej krwi wypłynęło z moich dłoni. Rany po paznokciach natychmiast się zasklepiły.
<Akumu?>
czwartek, 20 lutego 2014
Od Dereka
Kobieta leżała na chodniku wygięta w nienaturalnej pozycji. Oceniłem, że jest u kresu, toteż w sam raz nadaje się do spożycia, tym bardziej, że nie zamierzała nigdzie uciekać. Mamrotała coś pod nosem, powieki miała półprzymknięte, lecz kiedy zbliżyłem się, nagle otworzyła szeroko oczy. Były zielone i parzyły na mnie całkiem przytomnie. Kobieta wyciągnęła przed siebie ręce, jej twarz wykrzywiła się w grymasie przerażenia.
- Niee... - wyszeptała.
Zatrzymał mnie ten jej szept w pół kroku.
- Muszę, kochana, ty i tak umierasz - chciałem powiedzieć, lecz zamiast słów z mojego zgniłego gardła wydobył się straszliwy bełkot, coś w rodzaju "Muuua, oaaa, yyyy ueeeeaaaaarrrghhhh", od którego oczy kobiety stały się jeszcze większe, a jej twarz wyciągnięta, przywodząc mi na myśl słynny obraz Muncha.
Zamachałem jeszcze rękami, chcąc jej pokazać, że osobiście również ubolewam nad sytuacją, ale i to nie przyniosło pożądanego rezultatu. Kobieta mnie nie rozumiała, powtarzając w kółko "Nie zabijaj mnie, nie zabijaj", ja tymczasem rozpaczliwie usiłowałem powiedzieć jej, żeby się nie bała, że postaram się szybko skrócić jej męki, bo w gruncie rzeczy przyzwoity ze mnie gość. Im bardziej oboje staraliśmy się porozumieć, tym koszmarniej to wyglądało. Super-feta działała dobrze, ale niestety nie przywróciła mi zdolności mówienia. Bariera komunikacyjna bardzo mnie dotknęła, pomyślałem, że to wyjątkowo kiepsko nie móc z kimś pogadać.
Od Akumu Do Zoey
-Nie szkodzi. - Mruknąłem patrząc się w przestrzeń. - Idę jej szukać. - oznajmiłem nagle.
-CO?! Czy ciebie przepraszam bardzo... - uciszyłem ją jednym ruchem ręki
-Nie zostawię jej tak, bądź co bądź zawsze może trafić na kogoś silniejszego od siebie.
-Chyba żartujesz to jest jakaś cholerna maszyna do zabijania! W życiu pięknym nikt jej nawet nie dotknie.
-To że my jesteśmy za słabi to nie znaczy, że nie znajdzie się ktoś kto ją zabije. - warknąłem. Usiadła zrezygnowana.
-Aż tak ci śpieszno do grobu? - zapytała
-Nie po prostu uważam, że to by było nie w porządku tak ją zostawić.
-Przecież sama odeszła. - Teraz Zoey mówiła już rawie błagalnym tonem. Uśmiechnąłem się.
-Niestety nie grzeszy za bardzo inteligencją. - mruknąłem.
-Też racja. - westchnęła, a ja zacząłem się podnosić.
-Idziesz ze mną czy zostajesz?
-CO?! Czy ciebie przepraszam bardzo... - uciszyłem ją jednym ruchem ręki
-Nie zostawię jej tak, bądź co bądź zawsze może trafić na kogoś silniejszego od siebie.
-Chyba żartujesz to jest jakaś cholerna maszyna do zabijania! W życiu pięknym nikt jej nawet nie dotknie.
-To że my jesteśmy za słabi to nie znaczy, że nie znajdzie się ktoś kto ją zabije. - warknąłem. Usiadła zrezygnowana.
-Aż tak ci śpieszno do grobu? - zapytała
-Nie po prostu uważam, że to by było nie w porządku tak ją zostawić.
-Przecież sama odeszła. - Teraz Zoey mówiła już rawie błagalnym tonem. Uśmiechnąłem się.
-Niestety nie grzeszy za bardzo inteligencją. - mruknąłem.
-Też racja. - westchnęła, a ja zacząłem się podnosić.
-Idziesz ze mną czy zostajesz?
poniedziałek, 17 lutego 2014
Od Jane Doe
Dzielnica kanalarzy tętniła życiem, a Jane czuła się tu naprawdę dobrze. Nikt nie zwracał na nią uwagi, nikt nic od niej nie chciał. Mogła swobodnie obserwować przepływający koło niej tłum ludzi. Spokojnie usadowiła się na swoim ulubionym miejscu – pod pomnikiem wielkiego białego kota z różową kokardą i urwaną lewą łapą – podciągnęła nogi pod siebie i wyciągnęła papierosa. Odruchowo przeczesała spojrzeniem przewalający się przed nią motłoch, wyszukując silnych, męskich osobników. Przed jej oczami pojawiła się złota zapalniczka Zippo – artefakt dawnego świata – trzymana przez brudną chłopięcą dłoń.
-Cześć Ezmo. - powiedziała odpalając szluga. Zaciągnęła się głęboko z lubością przymykając oczy. Zaczęła palić jakieś 70 lat temu i ciągle sprawiało jej to przyjemność. Mimo że jej ciało nie reagowało na wiele bodźców zewnętrznych, nikotyna wciąż działała na nią pobudzająco. Ezmo
usiadł koło niej w podobnej pozycji, odpalając ciemnobrązowego skręta. Chłopak wyglądał jeszcze bardziej niewinnie niż ona. Miał urok amerykańskiego nastolatka na wakacjach – blond włosy przysłaniały czoło, niebieskie oczy patrzyły ufnie, a zęby szczerzyły w szerokim uśmiechu. Do tego nosił piękną, białą koszulę, sprane jeansy i czerwone trampki. Był zaprzeczeniem człowieka, który miał szanse przetrwać po wybuchu. Jean nie mogła wyjść z podziwu, że ludzie są w stanie się nabrać na tak oczywiste pogwałcenie reguł rządzących tym nowym światem. Z daleka powinni być w stanie zauważyć, że przed Ezmo należy spieprzać – możliwie daleko i szybko – ryglując za sobą wszystkie drzwi i ładując broń. Ale w sumie przed nią też nikt się nie chował...
- Cześć Jane. Szukasz sobie nowego króliczka? - powiedział chłopak wydmuchując kłęby słodko pachnącego dymu. - Czy stęskniłaś się po prostu za swoim jedynym kolegą?
- Stęskniłam się. - odparła dziewczyna. - Zobacz, znowu Ruda przyszła na łowy. - dodała machając końcówką papierosa w stronę rozwalonej bramy dawnej szkoły.
Ezmo spojrzał we wskazanym kierunku. Naprzeciw nich, wsparta o mur, stała przepiękna ruda kobieta. Jej strój nie pozostawiał wiele wyobraźni, zarówno jeśli chodzi o to, co znajdowało się pod nim, jak i o profesję, którą zajmowała się jego właścicielka. Wysoki przystojny mężczyzna podszedł do niej i szepnął jej coś na ucho. Ruda uśmiechnęła się, wzięła go pod ramię i zniknęła za bramą. Ezmo i Jane doskonale znali dziewczynę – był to chyba najlepiej odżywiony wampir w dzielnicy, słynący z tego, że po „konsumpcji” oddawał się konsumpcji, a jego posiłki bardzo długo rozstawały się z tym padołem łez. Możliwe, że był to, mimo wszystko. najprzyjemniejszy rodzaj samobójstwa w Tokio.
- Ezmo, masz coś dla mnie? - spytała Jane, odwracając głowę w stronę chłopaka.
- Czyli jednak nie tęsknota. Jest mi przykro Jane. Serio. Nigdy nie przychodzisz po prostu ze mną porozmawiać, a jest tyle ciekawych tematów – kosmos, filozofia, polityka zagraniczna Japonii... - począł wymieniać chłopak. - A Ty nic... Naturalnie, że mam. Przecież wiesz, że wspieram twoje badania z całego serca. - dodał z szerokim uśmiechem.
Wyciągnął z kieszeni małą paczuszkę i rzucił ją na kolana Jane. Dziewczyna spokojnie schowała ją za marynarkę.
- Co to?
- Cudowna mieszanka – kasuje ci czucie na mniej więcej dziesięć godzin. Ciało nie reaguje, mimo że kroisz je tępym nożem, a jeszcze delikwentowi wydaje się, że jest na wczasach na Bali. Cudo.
- Dzięki Ezmo. Jesteś nieoceniony. - powiedziała dziewczyna wstając. - do zobaczenia wkrótce. - dodała na odchodnym nie odwracając się nawet. Doskonale wiedziała, że blondyn już tam nie siedzi, za to w stronę najbliższej studzienki biegnie biały szczur.
Na końcu ulicy pojawił się właśnie handlarz z ”amerykańskiego” targu.
„Wiedziałam kochanie, że będziesz mój.” - pomyślała.
-Cześć Ezmo. - powiedziała odpalając szluga. Zaciągnęła się głęboko z lubością przymykając oczy. Zaczęła palić jakieś 70 lat temu i ciągle sprawiało jej to przyjemność. Mimo że jej ciało nie reagowało na wiele bodźców zewnętrznych, nikotyna wciąż działała na nią pobudzająco. Ezmo
usiadł koło niej w podobnej pozycji, odpalając ciemnobrązowego skręta. Chłopak wyglądał jeszcze bardziej niewinnie niż ona. Miał urok amerykańskiego nastolatka na wakacjach – blond włosy przysłaniały czoło, niebieskie oczy patrzyły ufnie, a zęby szczerzyły w szerokim uśmiechu. Do tego nosił piękną, białą koszulę, sprane jeansy i czerwone trampki. Był zaprzeczeniem człowieka, który miał szanse przetrwać po wybuchu. Jean nie mogła wyjść z podziwu, że ludzie są w stanie się nabrać na tak oczywiste pogwałcenie reguł rządzących tym nowym światem. Z daleka powinni być w stanie zauważyć, że przed Ezmo należy spieprzać – możliwie daleko i szybko – ryglując za sobą wszystkie drzwi i ładując broń. Ale w sumie przed nią też nikt się nie chował...
- Cześć Jane. Szukasz sobie nowego króliczka? - powiedział chłopak wydmuchując kłęby słodko pachnącego dymu. - Czy stęskniłaś się po prostu za swoim jedynym kolegą?
- Stęskniłam się. - odparła dziewczyna. - Zobacz, znowu Ruda przyszła na łowy. - dodała machając końcówką papierosa w stronę rozwalonej bramy dawnej szkoły.
Ezmo spojrzał we wskazanym kierunku. Naprzeciw nich, wsparta o mur, stała przepiękna ruda kobieta. Jej strój nie pozostawiał wiele wyobraźni, zarówno jeśli chodzi o to, co znajdowało się pod nim, jak i o profesję, którą zajmowała się jego właścicielka. Wysoki przystojny mężczyzna podszedł do niej i szepnął jej coś na ucho. Ruda uśmiechnęła się, wzięła go pod ramię i zniknęła za bramą. Ezmo i Jane doskonale znali dziewczynę – był to chyba najlepiej odżywiony wampir w dzielnicy, słynący z tego, że po „konsumpcji” oddawał się konsumpcji, a jego posiłki bardzo długo rozstawały się z tym padołem łez. Możliwe, że był to, mimo wszystko. najprzyjemniejszy rodzaj samobójstwa w Tokio.
- Ezmo, masz coś dla mnie? - spytała Jane, odwracając głowę w stronę chłopaka.
- Czyli jednak nie tęsknota. Jest mi przykro Jane. Serio. Nigdy nie przychodzisz po prostu ze mną porozmawiać, a jest tyle ciekawych tematów – kosmos, filozofia, polityka zagraniczna Japonii... - począł wymieniać chłopak. - A Ty nic... Naturalnie, że mam. Przecież wiesz, że wspieram twoje badania z całego serca. - dodał z szerokim uśmiechem.
Wyciągnął z kieszeni małą paczuszkę i rzucił ją na kolana Jane. Dziewczyna spokojnie schowała ją za marynarkę.
- Co to?
- Cudowna mieszanka – kasuje ci czucie na mniej więcej dziesięć godzin. Ciało nie reaguje, mimo że kroisz je tępym nożem, a jeszcze delikwentowi wydaje się, że jest na wczasach na Bali. Cudo.
- Dzięki Ezmo. Jesteś nieoceniony. - powiedziała dziewczyna wstając. - do zobaczenia wkrótce. - dodała na odchodnym nie odwracając się nawet. Doskonale wiedziała, że blondyn już tam nie siedzi, za to w stronę najbliższej studzienki biegnie biały szczur.
Na końcu ulicy pojawił się właśnie handlarz z ”amerykańskiego” targu.
„Wiedziałam kochanie, że będziesz mój.” - pomyślała.
Od Zero Do Adrianny
-Jesteś jednym z eksperymentów, przez który stałaś się zmiennokształtną i gdy się zmienisz przyjmujesz formę potwora, który przypomina przerośniętą jaszczurkę. Zgadłem? - Uśmiechnąłem się do niej
- Skąd wiedziałeś?-Spojrzała się na mnie zdziwiona
-Wiem o wielu rzeczach, które miały miejsce w laboratorium. A jeżeli chodzi o Ciebie, to wiem o Tobie więcej niż ty sama. Wiem ile dokładnie możesz siedzieć po przemianie w tej formie. Potrafię stworzyć truciznę na Twoją truciznę paraliżującą, którą masz na skórze. Mówiąc w skrócie. Między innymi ja się przyczyniłem do tego, że istniejesz.
<Adrianna?>
- Skąd wiedziałeś?-Spojrzała się na mnie zdziwiona
-Wiem o wielu rzeczach, które miały miejsce w laboratorium. A jeżeli chodzi o Ciebie, to wiem o Tobie więcej niż ty sama. Wiem ile dokładnie możesz siedzieć po przemianie w tej formie. Potrafię stworzyć truciznę na Twoją truciznę paraliżującą, którą masz na skórze. Mówiąc w skrócie. Między innymi ja się przyczyniłem do tego, że istniejesz.
<Adrianna?>
Od Dereka
Przejaśniało się, lecz ciemne chmury nadal kłębiły się nad miastem, nabrzmiałe brudną wilgocią, od której zapierało dech. Timex pokazywał godzinę czternastą, lecz nie miało to większego znaczenia. Wszelkie wskazówki minionego czasu leżały potrzaskane na gruzach tego, co jeszcze do niedawna było największym kompleksem metropolitalnym świata. Nad ruinami Tokio unosił się czarny dym śmierdzący paloną izolacją, lecz ja czułem się świetnie. Poruszałem się sprawnie, choć pewnie nie odniósłbym sukcesów w biegach przełajowych. Mimo to, różnica po zażyciu super-fety była ogromna, a wyglądało na to - omiotłem wzrokiem ponury krajobraz - że nawet drobiazgi miały odtąd robić różnicę. Drobiazgi, o których zapomnieliśmy, mając nadmiar wszystkiego na wyciągnięcie ręki. Drobne rzeczy i przyjemności, które zszarzały obojętnością, jako oczywistości życia codziennego. Tymczasem codzienne życie fiknęło kozła i skręciło sobie kark, a to co dotąd było oczywiste, stało się ekstraordynaryjne, to co było obojętne, nagle odzyskało czarno-białe bieguny i wyostrzyło się niczym rzeźnicki nóż. Ciekawe czasy pukały do drzwi, co do tego nie mogło być wątpliwości. Znów zerknąłem na zegarek: minęła godzina i narkotyk wciąż działał. Postanowiłem trochę rozejrzeć się po okolicy, by znaleźć to i owo do przekąszenia. Nie przypuszczałem nawet, że tak szybko znów uśmiechnie się do mnie szczęście.
Od Adrianny Do Zero
Szłam w stronę lasu chyba bez celu. Po prostu musiałam coś ze sobą zrobić. Podziwiałam widoki, kiedy nagle wpadłam na kogoś.
-Przepraszam.- Powiedział ten ktoś.
-Nie, to ja przepraszam. Zagapiłam się.- Odparłam uważnie przyglądając się chłopakowi. Był ode mnie wyższy, miał jasne włosy, fioletowe oczy i z pewnością nie był człowiekiem.- Kim jesteś?
-Zero, a ty?- Przedstawił się.
-Adrianna.- Chłopak przyglądał mi się, jakby próbował sobie przypomnieć czy już mnie kiedyś nie widział. Byłam prawie pewna, że nie, bo ja też nigdy go nie widziałam.
-Czym jesteś?- Spytał, a ja spojrzałam na niego udając, że nie wiem o czym mówi.- Nie udawaj, wiem, że jesteś z laboratorium. - Dodał widząc moją minę.
-Czymś, czego nie chciałbyś spotkać w nocy.- Odpowiedziałam wymijająco.
<Zero?>
-Przepraszam.- Powiedział ten ktoś.
-Nie, to ja przepraszam. Zagapiłam się.- Odparłam uważnie przyglądając się chłopakowi. Był ode mnie wyższy, miał jasne włosy, fioletowe oczy i z pewnością nie był człowiekiem.- Kim jesteś?
-Zero, a ty?- Przedstawił się.
-Adrianna.- Chłopak przyglądał mi się, jakby próbował sobie przypomnieć czy już mnie kiedyś nie widział. Byłam prawie pewna, że nie, bo ja też nigdy go nie widziałam.
-Czym jesteś?- Spytał, a ja spojrzałam na niego udając, że nie wiem o czym mówi.- Nie udawaj, wiem, że jesteś z laboratorium. - Dodał widząc moją minę.
-Czymś, czego nie chciałbyś spotkać w nocy.- Odpowiedziałam wymijająco.
<Zero?>
niedziela, 16 lutego 2014
Od Zoey Do Akumu
-Przepraszam - Spojrzałam się na chłopaka i usiadłam pod ścianą niedaleko niego
-Jak się czujesz?
-Już lepiej - Odpowiedział mi i usiadł obok mnie. Moja głowa bezwładnie opadła na jego ramię.
-Na pewno dobrze się już czujesz? - Spojrzał się na mnie lekko zaniepokojony
-Tak, tylko jestem troszkę zmęczona, ale nie przejmuj się tym - Uśmiechnęłam się lekko nie podnosząc głowy z jego ramienia. Całkiem wygodny był ten mój towarzysz. Nawet nie zauważyłam kiedy moja ręka zaczęła błądzić po jego dłoni palcami. -Uhm. Przepraszam-Szybko cofnęłam dłoń i lekko się zarumieniłam
<Akumu?>
-Jak się czujesz?
-Już lepiej - Odpowiedział mi i usiadł obok mnie. Moja głowa bezwładnie opadła na jego ramię.
-Na pewno dobrze się już czujesz? - Spojrzał się na mnie lekko zaniepokojony
-Tak, tylko jestem troszkę zmęczona, ale nie przejmuj się tym - Uśmiechnęłam się lekko nie podnosząc głowy z jego ramienia. Całkiem wygodny był ten mój towarzysz. Nawet nie zauważyłam kiedy moja ręka zaczęła błądzić po jego dłoni palcami. -Uhm. Przepraszam-Szybko cofnęłam dłoń i lekko się zarumieniłam
<Akumu?>
Od Akumu Do Zoey i Adrianny
-Co ty jej zrobiłaś? - zapytałem ze wściekłością w głosie, ale nadal spokojny. Chwyciłem dziewczynę za rękę.
-Poleży sobie kilka godzin. - gotowało się we mnie.
-I teraz powinienem cię spokojne puścić, tak?
-Tak.
Kim ty jesteś, czym ty jesteś. - mamrotałem coraz słabiej opadając na kolana. Pamiętam jeszcze, że dziewczyna spojrzała na mnie z obrzydzeniem. Potem była już tylko ciemność.
Obudziłem się przykryty kocem leżąc na karimacie. Zoey siedziała obok mnie.
-Wszystko w porządku? - zapytałem się jej.
-T-tak. - odpowiedziała nieco drżącym głosem.
-Na pewno?
-No przecież mówię, że tak! - odwróciła się wściekła
-Przestań z nią nie miałaś żadnych szans.
-Nie musisz mi tego przypominać. - warknęła. Pokręciłem głową z rezygnacją.
<Zoey?>
-Poleży sobie kilka godzin. - gotowało się we mnie.
-I teraz powinienem cię spokojne puścić, tak?
-Tak.
Kim ty jesteś, czym ty jesteś. - mamrotałem coraz słabiej opadając na kolana. Pamiętam jeszcze, że dziewczyna spojrzała na mnie z obrzydzeniem. Potem była już tylko ciemność.
Obudziłem się przykryty kocem leżąc na karimacie. Zoey siedziała obok mnie.
-Wszystko w porządku? - zapytałem się jej.
-T-tak. - odpowiedziała nieco drżącym głosem.
-Na pewno?
-No przecież mówię, że tak! - odwróciła się wściekła
-Przestań z nią nie miałaś żadnych szans.
-Nie musisz mi tego przypominać. - warknęła. Pokręciłem głową z rezygnacją.
<Zoey?>
sobota, 15 lutego 2014
Od Zero Do Adrianny
Wyszedłem z gruzu w nienaruszonym stanie. Wyniosłem stamtąd dziewczynę, która najmocniej pachniała, bo to oznaczało, że jeszcze żyje. Teraz czasem czuję jej zapach podczas, gdy ukrywam się w lesie. Czuję też, że czasem towarzyszy jej kotołak. Jego zapach również znam. Często go widywałem. Wszyscy się nim zachwycali. Według mnie był wadliwy. Jest w nim jedna mała niedopracowana część z powodu braku czasu. Powinien móc się zmieniać kota, gdyby nie to, że laboratorium zostało zniszczone mógłbym go "dokończyć".
Wyszedłem z lasu na polowanie. Robię to bardzo rzadko, ponieważ nie chcę krzywdzić za dużej ilości istot żywych. Niedaleko kilku gór wpadłem na jakąś dziewczynę. Znałem jej zapach, ale jej nigdy nie widziałem.
-Przepraszam-Powiedziałem do niej
<Adrianna?>
<Adrianna?>
Od Jane Doe
Jane szła powoli dawną estakadą centralną. Trampki zapadały się w mieszaninie ścieków i sadzy, wydając z siebie chlupoczący dźwięk przy każdym kroku. Czarne włosy przylepiały jej się do twarzy. Było nieznośnie gorąco. Od czasu zniszczenia laboratorium temperatura w Tokio zdawała się stale podnosić, powietrze gęstnieć. I jeszcze ten zapach - mieszanina siarki, amoniaku i czegoś, co kojarzyło się z dzikim, przerażonym zwierzęciem.
Dziewczyna zerknęła za siebie. Tak jak jej się wydawało miała ogon. Chuderlawy, obdarty człeczyna śledził ją od „amerykańskiego” targu. Nie o niego jej chodziło. Na stanowisku z nielegalną bronią upatrzyła zdrowego, silnego trzydziestolatka. To on miał teraz za nią iść, a nie ta marna imitacja istoty ludzkiej.
„Nie jesteś mi potrzebny, szczurze.” - pomyślała.
„Nie jesteś mi potrzebny, szczurze.” - pomyślała.
Doskonale zdawała sobie sprawę, w jakim celu mężczyzna cierpliwie za nią podąża. Samce były tak przewidywalne. Buzia szesnastolatki, chude nogi obleczone w dwie potargane podkolanówki, plisowana spódniczka – to stawało się zbyt proste. A proste rzeczy nudziły ją coraz bardziej.
Jane zwolniła kroku i powoli, jakby od niechcenia, zaczęła przekształcać swoją twarz. Oczy poczęły się zmniejszać, stawały się dwoma, czarnymi perełkami. Nos wydłużał się i podnosił, policzki obwisały, broda cofała się, a skórę zaczynała porastać szorstka szczecina krótkich włosków.
Stanęła, czekając. Była w najwyższym punkcie estakady, 80 metrów nad ziemią.
Wyczuwała rosnącą satysfakcję śledzącego - w jego głowie jawił się obraz dziecka, które jest przerażone, że nie jest nawet w stanie się ruszyć. Położył jej rękę na ramieniu.
„Pomóc Ci maleńka? Ja pomogę Tobie, Ty mnie...”
„Pomóc Ci maleńka? Ja pomogę Tobie, Ty mnie...”
Jane odwróciła się do niego przodem, szczerząc zęby w uśmiechu. Świński ryj znalazł się tuż przed jego oczami.
„O tak chętnie, Ci pomogę...”- wydobyło się z wieprzowatej mordy.
„O tak chętnie, Ci pomogę...”- wydobyło się z wieprzowatej mordy.
Mężczyzna zbladł przerażony. Krok po kroku zaczął wycofywać się w stronę krawędzi estakady, dawno pozbawionej barierki.
Jane ryknęła sztucznym, zwierzęcym śmiechem – to wystarczyło. Facet odwrócił się histerycznie, zatoczył i bezdźwięcznie runął w dół.
Dziewczyna powoli podeszła na sam skraj drogi, przybierając swój zwykły wygląd. Spojrzała w ślad za swą ofiarą. Resztki człowieka leżały roztrzaskane o betonowe płyty. Głowa zabawnie się spłaszczyła, łopatki przebiły plecy, ukazując żółte odłamki kręgosłupa.
Bez drgnięcia powieki Jane wróciła do przerwanego marszu w dół estakady. Dwie ulice dalej zaczynała się dzielnica kanalarzy, słynących z handlu prochami. Dealerzy byli przeważnie dobrze odżywieni i przekonani o własnej sile, a przez to niezwykle naiwni. Była szansa, że tam znajdzie nowy, zdrowy obiekt, nadający się do badań.
Od Dereka
Słuchając nieco depresyjnych melodii Joy Division - od dziecka potrafiłem odtwarzać sobie muzykę bezpośrednio w głowie - dotarłem wreszcie do mojego laboratorium. Przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy: wszystkie sprzęty były porozwalane i rozrzucone po podłodze, jakby przeszło tędy monstrualne tornado. Pod stołami laboratoryjnymi leżały rozkładające się zwłoki moich kolegów. Nie czułem jednak żalu, po prostu ja przeżyłem, a oni nie. Nic bardziej nie uwypukla prozy życia jak śmierć. Rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu stalowej szafy, w której trzymaliśmy leki - nie mogłem jej nigdzie dostrzec. Odruchowo powęszyłem, lecz przecież szafa nie wydzielała żadnego zapachu. Starając się nie potknąć przemierzyłem laboratorium w tę i z powrotem, jednak po szafie nie było śladu. Zaniepokoiła mnie myśl, że ktoś mógł mnie uprzedzić, kiedy nagle ją zobaczyłem. Była dosłownie wbita w ścianę i w dodatku zasłonięta stertą sprzętu laboratoryjnego. Ciekawe, kto mógł dysponować siłą pozwalającą wbić ciężką, metalową szafę w ścianę, niczym gwóźdź pod obrazek, pomyślałem. Lub co.
Nie bez trudu odgarnąłem rupiecie zalegające wokół szafy i zajrzałem do środka. Po półkach zostało tylko wspomnienie, wnętrze wypełniał różnobarwny chaos fiolek, butelek i ampułek. Rozgarniałem ten bałagan w poszukiwaniu dużego, brązowego słoja wypełnionego białymi pigułkami. Joy Division już dawno przestało grać, a mój umysł wypełniła nerwowa gorączka i podniecenie. Wreszcie znalazłem to, czego szukałem. Uniosłem słoik ku górze i przyjrzałem się jego zawartości w bladym świetle lamp. Oceniłem, że w środku jest jakieś pół tysiąca tabletek. No, fajno, ucieszyłem się w myślach. Przyszła pora na najważniejsze. Z niemałym wysiłkiem odkręciłem wieczko i wydobyłem jedną tabletkę. Raz kozie śmierć, pomyślałem trochę bez sensu, bo przecież już nie żyłem, po czym wsunąłem pigułkę do ust. Nie poczułem żadnego smaku, ani też efektu.
Ten nastąpił po jakiejś minucie. Zaskakujące, ale zaczęło się od stóp, w których poczułem przyjemne mrowienie. Następnie podpełzło ono ku udom, brzuchu i klatce piersiowej. I wtedy nastąpiło prawdziwie epickie pieprznięcie w czerep. Całe moje ciało naprężyło się i wygięło w łuk, z gardła dobył się przeraźliwy skrzek, który postawił mi włosy na głowie. Prężyłem się i dygotałem, a mój umysł zaczął wytwarzać chaotyczne, pulsujące obrazy. Ich treść łączyła w sobie wspomnienia z różnych okresów życia oraz psychodeliczne impresje bez większego sensu. Ale jedno było niezaprzeczalnie rzeczywiste, choć wcale nie mniej przez to zdumiewające - czułem, że żyję. Czułem krew tętniącą w skroniach, serce walące w piersi niczym kafar i oddech, przyspieszony, świszczący, ale mój, mój własny. W końcu moje mięśnie sprężyły się w finalnym paroksyzmie, tak silnym, że niemal rozerwało mnie na kawałki, po czym straciłem przytomność. Ocknąłem się po jakimś czasie, nieco otumaniony, ale wciąż żywy. Widziałem na niebiesko, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Dźwignąłem się z łatwością i wykonałem kilka ruchów, nie były już ociężałe, poruszałem się sprawnie. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wyobrazić. Ja żyłem!, chciało mi się skakać z radości i, do diabła, czemu nie! - podskoczyłem jak dziecko.
Ponownie zlustrowałem laboratorium. Pod jednym ze stołów zauważyłem niebieski plecak i od razu go poznałem. Należał do Richarda, tego porąbanego Chińczyka z Hong Kongu. Richard kiedyś był jednym z najwybitniejszych fizyków medycznych, lecz dziś był po prostu martwy.
W plecaku był tylko szpanerski laptop Apple'a, teraz zupełnie bezużyteczny. Rzuciłem go na stertę klamotów wraz z kilkoma setkami lajków Richarda. Całe to internetowe barachło właśnie trafiało tam, gdzie od zarania było jego miejsce - na śmietnik Historii.
Zapakowałem słój i zarzuciłem plecak na ramię. Po chwili schyliłem się i zdjąłem zegarek z nadgarstka Richarda. Był to tani timex, ale wystarczająco dobry do tego, by odmierzać czas. Wraz z podniesieniem moich sił witalnych, wróciło logiczne myślenie. Wypadało zmierzyć czas działania pigułki, co stanowiło ważną zmienną.
Byłem w końcu naukowcem.
Nie bez trudu odgarnąłem rupiecie zalegające wokół szafy i zajrzałem do środka. Po półkach zostało tylko wspomnienie, wnętrze wypełniał różnobarwny chaos fiolek, butelek i ampułek. Rozgarniałem ten bałagan w poszukiwaniu dużego, brązowego słoja wypełnionego białymi pigułkami. Joy Division już dawno przestało grać, a mój umysł wypełniła nerwowa gorączka i podniecenie. Wreszcie znalazłem to, czego szukałem. Uniosłem słoik ku górze i przyjrzałem się jego zawartości w bladym świetle lamp. Oceniłem, że w środku jest jakieś pół tysiąca tabletek. No, fajno, ucieszyłem się w myślach. Przyszła pora na najważniejsze. Z niemałym wysiłkiem odkręciłem wieczko i wydobyłem jedną tabletkę. Raz kozie śmierć, pomyślałem trochę bez sensu, bo przecież już nie żyłem, po czym wsunąłem pigułkę do ust. Nie poczułem żadnego smaku, ani też efektu.
Ten nastąpił po jakiejś minucie. Zaskakujące, ale zaczęło się od stóp, w których poczułem przyjemne mrowienie. Następnie podpełzło ono ku udom, brzuchu i klatce piersiowej. I wtedy nastąpiło prawdziwie epickie pieprznięcie w czerep. Całe moje ciało naprężyło się i wygięło w łuk, z gardła dobył się przeraźliwy skrzek, który postawił mi włosy na głowie. Prężyłem się i dygotałem, a mój umysł zaczął wytwarzać chaotyczne, pulsujące obrazy. Ich treść łączyła w sobie wspomnienia z różnych okresów życia oraz psychodeliczne impresje bez większego sensu. Ale jedno było niezaprzeczalnie rzeczywiste, choć wcale nie mniej przez to zdumiewające - czułem, że żyję. Czułem krew tętniącą w skroniach, serce walące w piersi niczym kafar i oddech, przyspieszony, świszczący, ale mój, mój własny. W końcu moje mięśnie sprężyły się w finalnym paroksyzmie, tak silnym, że niemal rozerwało mnie na kawałki, po czym straciłem przytomność. Ocknąłem się po jakimś czasie, nieco otumaniony, ale wciąż żywy. Widziałem na niebiesko, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Dźwignąłem się z łatwością i wykonałem kilka ruchów, nie były już ociężałe, poruszałem się sprawnie. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wyobrazić. Ja żyłem!, chciało mi się skakać z radości i, do diabła, czemu nie! - podskoczyłem jak dziecko.
Ponownie zlustrowałem laboratorium. Pod jednym ze stołów zauważyłem niebieski plecak i od razu go poznałem. Należał do Richarda, tego porąbanego Chińczyka z Hong Kongu. Richard kiedyś był jednym z najwybitniejszych fizyków medycznych, lecz dziś był po prostu martwy.
W plecaku był tylko szpanerski laptop Apple'a, teraz zupełnie bezużyteczny. Rzuciłem go na stertę klamotów wraz z kilkoma setkami lajków Richarda. Całe to internetowe barachło właśnie trafiało tam, gdzie od zarania było jego miejsce - na śmietnik Historii.
Zapakowałem słój i zarzuciłem plecak na ramię. Po chwili schyliłem się i zdjąłem zegarek z nadgarstka Richarda. Był to tani timex, ale wystarczająco dobry do tego, by odmierzać czas. Wraz z podniesieniem moich sił witalnych, wróciło logiczne myślenie. Wypadało zmierzyć czas działania pigułki, co stanowiło ważną zmienną.
Byłem w końcu naukowcem.
Nowa postać nowy bieg wydarzeń :P
Imiona: Waru i Yoi | Way
Pseudonimy: brak
Płeć: Fizycznie męska.
Wiek: Fizycznie każdy 16 lat, prawdziwe... kto wie...
Gatunek: Waru jest ucieleśnieniem zła, a Yoi dobra (to też znaczą ich imiona -.-) Mimo iż funkcjonują jako dwa organizmy (co prawda fizycznie są bliźniakami ale i tak) są jedną istotą.
Wygląd: Twarze szesnastolatków nadają im niewinny wyraz twarzy (przynajmniej dopóki Waru się nie uśmiecha... -.-) Nie da się wyczuć u nich żadnej aury więc zwykle są traktowani jak ludzie... no cóż mają odrobinę większą moc (lekko mówiąc).
Charaktery i umiejętności
Waru
Psychopata o morderczych zapędach. Nie zna litości. Uczucie miłości czy chociaż przyjaźni jest mu obce. Najchętniej mordował i niszczył wszystko do o koła.
Yoi
Cichy, spokojny i... dobry. Pod względem charakteru jest dokładnym przeciwieństwem brata. Woli pozostawać z tyłu i nie wtrącać się w nic co go nie dotyczy, gdzy jednak widzi jak ktoś cierpi nie może przejść obojętnie. Jest litościwy, kocha wszystko co się rusza, a to, że dogaduje się nawet jako tako ze swoim bratem jest tego najlepszym dowodem.
Obydwoje bracia potrafią wsiąkać w skóre swych towarzyszy - w węże. Waru w czarnego (tak samo psychopatycznego jak on), a Yoi w białego (tak samo spokojnego). Obydwoje potrafią też się teleportować i porozumiewać między sobą przy pomocy telepatii. Oprócz tego są zwinni i silni.
Lubią:
Waru
Mordować, zabijać...
Yoi
Ratować innych.
Historia: Jak wszyscy inni zostali stworzeniu w laboratorium, lecz po stworzeniu od razu wyglądali jakby mieli te swoje 16 lat. Byli pierwszym eksperymentem jaki kiedykolwiek został przeprowadzony. Po stworzeniu wyglądali całkiem inaczej ponieważ... byli jedną osobą. Nazwano ich w tedy Way. Po dłuższych oględzinach okazało się, że są całkowicie odporni na wszelkie tortury, na wszelkie eksperymenty na nim przeprowadzane. W 2024 w celi w której go więziono znaleziono nie jedną, a dwie osoby... Żaden z nich nie odczuwał bólu fizycznego. Yoi zawsze starał się wyrwać, by pomóc paru istotom (no cóż kilka bardzo udanych eksperymentów wypuścił), a Waru za każdym razem, gdy ktoś próbował się chociaż do niego zbliżyć zostawał zasztyletowany,a morderczy brat świetnie się przy tym bawił... Gdy doszło do tragedii w laboratorium Yoi i Waru po prostu wykopali się spod gruzów i otrzepując się z piachu i kamieni każdy rozszedł się w swoją stronę.
Towarzysze: Biały i czarny wąż. Noszą imiona swoich właścicieli. Widoczne na głównym zdjęciu.
Inne zdjęcia: Waru | Yoi
Steruje: -klaczka-
Jak widzicie powyżej dołączają do nas dwie nietypowe postaci. Waru i Yoi. Jak ich zinterpretujecie to wasza sprawa. Ja wam tylko zdradzę, że pod koniec każdego tygodnia jeden z nich będzie pisał opowiadanie... :)
Od Adrianny Do Zoey i Akumu
-Umiem się kontrolować.- Warknęłam zrywając fiolkę z szyi i rozbijając ją o ścianę jaskini. No może nie do końca była to prawda, ale pamiętam co mówili o mnie naukowcy, którzy mnie stworzyli. Pewnej nocy do mojego strażnika przeszedł jakiś facet, chyba ktoś ważny, bo wszyscy odnosili się do niego z szacunkiem. "To morderca morderców, jest szybka, silna, wyjątkowa."- Powiedział strażnik. "Więc jak ją kontrolować?" - Spytał obcy, a po chwili sam odpowiedział na swoje pytanie. "Kanima szuka pana." Wiedziałam, że to pierwsze zdanie na tablicy wiszącej przy wejściu do mojego więzienia.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Akumu przytrzymującego Zoey.
-Co chcesz zrobić? Zabić ją?- Chłopak nie był zadowolony z naszego zachowania.
-A mam pozwolić, żeby ona zabiła nas? Nie widziałeś czym jest?- Wysyczała Zoey.
-Puść ją.- Odezwałam się.- Zobaczmy, czy da radę.- Zmieniłam się, a Zoey wyrwała się z uchwytu Akumu. Była ode mnie wyższa o kilka centymetrów, ale to nie miało większego znaczenia. Wskoczyłam na jedną ze ścian jaskini, a ułamek sekundy później byłam już za dziewczyną. Zoey odwróciła się w moją stronę i rzuciła swoim sztyletem. Sztylet wbił się w moją rękę. Szybko wyjęłam go z ręki aby rana mogła się zagoić. Skoczyłam w jej stronę, a Zoey zrobiła krok w bok, abym po prostu przeleciała obok niej. Ten ruch tylko mi pomógł, bo mój ogon natrafił na jej szyję i zostawił na niej płytkie zadrapanie. Sekundę później jad zaczął działać. Dziewczyna upadła na podłogę sparaliżowana. Podeszłam do niej i spojrzałam jej w oczy. Strach, który w nich zobaczyłam, był taki sam jak strach wszystkich moich ofiar. Tylko, że tym razem nie chciałam zabić. Zmieniłam się w człowieka. -Jak już mówiłam, umiem się kontrolować .- Po tych słowach podeszłam do wyjścia. Pokazałam Zoey, że przegięła. Zanim jad przestanie działać będzie miała 2-3 godziny na przemyślenie swojego postępowania.
<Akumu? Zoey?>
-A mam pozwolić, żeby ona zabiła nas? Nie widziałeś czym jest?- Wysyczała Zoey.
-Puść ją.- Odezwałam się.- Zobaczmy, czy da radę.- Zmieniłam się, a Zoey wyrwała się z uchwytu Akumu. Była ode mnie wyższa o kilka centymetrów, ale to nie miało większego znaczenia. Wskoczyłam na jedną ze ścian jaskini, a ułamek sekundy później byłam już za dziewczyną. Zoey odwróciła się w moją stronę i rzuciła swoim sztyletem. Sztylet wbił się w moją rękę. Szybko wyjęłam go z ręki aby rana mogła się zagoić. Skoczyłam w jej stronę, a Zoey zrobiła krok w bok, abym po prostu przeleciała obok niej. Ten ruch tylko mi pomógł, bo mój ogon natrafił na jej szyję i zostawił na niej płytkie zadrapanie. Sekundę później jad zaczął działać. Dziewczyna upadła na podłogę sparaliżowana. Podeszłam do niej i spojrzałam jej w oczy. Strach, który w nich zobaczyłam, był taki sam jak strach wszystkich moich ofiar. Tylko, że tym razem nie chciałam zabić. Zmieniłam się w człowieka. -Jak już mówiłam, umiem się kontrolować .- Po tych słowach podeszłam do wyjścia. Pokazałam Zoey, że przegięła. Zanim jad przestanie działać będzie miała 2-3 godziny na przemyślenie swojego postępowania.
<Akumu? Zoey?>
piątek, 14 lutego 2014
Od Zoey Do Akumu i Adrianny
Zebraliśmy wszystko co zostało przez nas porzucone i poszliśmy w kierunku jaskini.
-Wiesz, że zaczną przez nią za nami węszyć z "psami" przez nią? - Skinęłam głową na Adriannę, która szła za nami spokojnie. Akumu tylko pokiwał spokojnie głową potwierdzając to co do niego powiedziałam. Wspięliśmy się do jaskini i zaczęliśmy to wszystko układać. Książki Akumu zajęły najwięcej miejsca, ale przynajmniej zrobiło się tutaj przytulniej. Wyjęłam z kieszeni sukienki małą fiolkę na rzemieniu i z rękawa sztylet. Czułam na sobie spojrzenie obojga. Rozcięłam sobie przegub i pozwoliłam kilku kroplom krwi spłynąć do buteleczki. Podeszłam do Adrianny i wzięłam jej dłoń do ręki. Próbowała ją wyrwać patrząc się na mnie zlękniona.
-Nie bój się - Mruknęłam do niej i rozcięłam jej palca po czym wymieszałam jej krew z moją.
-Co ty...?-Nie dokończyła, bo jej przerwałam
- Noś to zawsze, a nie będziesz się zmieniała w nocy niekontrolowanie i zawsze zachowasz człowieczeństwo -Powiedziałam do niej zakładając jej fiolkę na rzemyku na szyi.
<Wasza kolej :3>
-Wiesz, że zaczną przez nią za nami węszyć z "psami" przez nią? - Skinęłam głową na Adriannę, która szła za nami spokojnie. Akumu tylko pokiwał spokojnie głową potwierdzając to co do niego powiedziałam. Wspięliśmy się do jaskini i zaczęliśmy to wszystko układać. Książki Akumu zajęły najwięcej miejsca, ale przynajmniej zrobiło się tutaj przytulniej. Wyjęłam z kieszeni sukienki małą fiolkę na rzemieniu i z rękawa sztylet. Czułam na sobie spojrzenie obojga. Rozcięłam sobie przegub i pozwoliłam kilku kroplom krwi spłynąć do buteleczki. Podeszłam do Adrianny i wzięłam jej dłoń do ręki. Próbowała ją wyrwać patrząc się na mnie zlękniona.
-Nie bój się - Mruknęłam do niej i rozcięłam jej palca po czym wymieszałam jej krew z moją.
-Co ty...?-Nie dokończyła, bo jej przerwałam
- Noś to zawsze, a nie będziesz się zmieniała w nocy niekontrolowanie i zawsze zachowasz człowieczeństwo -Powiedziałam do niej zakładając jej fiolkę na rzemyku na szyi.
Nowa postać!
Imię: Jane Doe / Dr Hog
Pseudonim: brak
Płeć: dziewczyna (postać ludzka) / samiec (postać zwierzęca)
Wiek: biologiczny 16,5 - rzeczywisty 92 (nieśmiertelna istota)
Gatunek: zmiennokształtny
Wygląd: Jane na co dzień jest drobniutką, czarnowłosą, wielkooką dziewczynką. Wygląda na ciężko schorowaną osobę - pod oczami ma ciemne sińce, skóra jej jest nienaturalnie blada, tylko na policzkach ma czerwonawe rumieńcem jak osoba, którą trawi wysoka gorączka. Ubiera się przeważnie w czarną, plisowaną spódniczkę, białą bluzeczką i marynarkę, lub narzuca na siebie biały, szpitalny fartuch. Jest tak niepozorna, że często bywa ofiarą zaczepek i docinek...
Przeważnie jest w stanie to ignorować - w końcu ma ważniejsze rzezy na głowie, niż głupi ludzie na ulicy.
Chyba, że ktoś ją naprawdę zdenerwuje... Wtedy pojawia się on...
Charakter i umiejętności: Jane ma swój cel. Nic innego ją nie interesuje... Jest zimna, wyrachowana i przede wszystkim skuteczna. Jej wygląd niewinnej dziewczynki, pozwala zwabiać jej dorosłych mężczyzn do laboratorium, a potem... jako Dr Hog powoli i skutecznie przeprowadza kolejne badania - bardzo bolesne i w większości kończące się bardzo źle dla pacjentów.
Po 92 latach nie wiadomo już, czy Jane naprawdę dąży do przywrócenia swojej pierwotnej formy, czy po prostu chce zabić jakoś czas, który dla nieśmiertelnej płynie naprawdę wolno.
Lubi: Jane nic nie lubi...
Partner: brak
Historia: Jane urodziła się w rodzinie lekarzy. Była rozpieszczaną córeczką, ulubienicą całej rodziny. Niestety nic, co dobre nie trwa wiecznie... Rodzice Jane zginęli tragicznie podczas jednego z eksperymentów. Opiekę nad Jane przejął jej wuj, brat mamy. Szybko okazało się, że Jane nie jest dla niego ukochaną bratanicą, tylko szansą na kontynuowanie nieudanych eksperymentów. Jane przez wiele miesięcy była torturowana w laboratorium i pewnie jej marne życie skończyłoby się śmiercią w męczarniach, gdyby nie ostatni zabieg... Próba połączenia jej DNA z DNA świni, sprawiła, że jej organizm oszalał. Część komórek zaczęła mutować, część obumarła... Przez kilka dni dziewczyna leżała w sali zabiegowej na przemian budząc się i mdlejąc z bólu... ale w końcu ostatecznie powstał on - Dr Hog. Ciało Jane zaczęło rosnąć, mięśnie twardnieć, narządy płciowe zmieniać się... I stopniowo z drobnej dziewczynki stała się niesamowicie silnym, pół człowiekiem - pół wieprzem. Jej wuj, który nieopacznie wszedł do sali próbując podać kolejną dawkę mutagenu, został rozerwany na strzępki, krwawe plamy pokryły ściany laboratorium. Gdy Jane zdała sobie sprawę, co zrobiła, zmieniła się na powrót w małą, przestraszoną dziewczynkę. Było to w sierpniu 1922 roku... Jane od tego czasu nie zmieniła się ani odrobinę, nie starzała się, nie rosła... Ale zyskiwała coraz większą kontrolę nad mutacją. Teraz sama rozpoczęła eksperymenty, by z powrotem stać się człowiekiem. Tylko, że mutacja zabrała jej to, co najbardziej ludzkie - uczucia. Jane nie współczuje, nie kocha...
Towarzysz: brak
Inne zdjęcia: Jako Dr Hog
Steruje: s*******a@gmail.com
Od Adrianny Do Akumu i Zoey
Dopiero teraz spojrzałam na chłopaka. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Zmieniłam się z powrotem w człowieka i podniosłam jedną z reklamówek.
-Masz zamiar to zostawić?- Spytałam podnosząc kolejny pakunek. Chłopak spojrzał na Zoey, która właśnie do nas dołączyła.
<Zoey? Akumu?>
-Masz zamiar to zostawić?- Spytałam podnosząc kolejny pakunek. Chłopak spojrzał na Zoey, która właśnie do nas dołączyła.
<Zoey? Akumu?>
czwartek, 13 lutego 2014
Od Akumu Do Zoey i Adrianny
Zaczynało mnie pomału to wszystko nudzić. Nie dość, że codziennie robiliśmy dokładnie to samo. Codziennie łażenie tą samą drogą po tysiąc razy. Codziennie przeszukiwanie domów przy tej samej ulicy, bo właśnie ona jest najbezpieczniejsza. Jakby tego było mało za swoim ogonem cały czas czułem kroki dziewczyny, która w każdej chwili mogła się zmienić w jakiegoś cholernego jaszczura. Pięknie! W miarę upływu godzin narastała we mnie ta frustracja. Obydwie dziewczyny zdawały się niczego nie dostrzegać. No cóż ja sam starałem się tego nie okazywać choć wrzało we mnie jak woda w czajniku. Od pewnego czasu nie słuchałem już ani Zoey ani tamtej dziewczyny - Adrianny jak pamięć mnie nie myli (a myli mnie rzadko). Między obydwiema tymi istotami co chwilę wybuchały jakieś kłótnie. Ja zaciskałem tylko zęby. W pewnym momencie moim uszom dobiegł jakiś odgłos. Niewątpliwie kroki choć mocno przytłumione.
-Zamknijcie się! - warknąłem do dziewczyn. Zoey automatycznie się zamknęła, a Adrianna tylko uśmiechnęła się kpiąco.
-Co...? - zaczęła Zoey ale po chwili sama to usłyszała - Ludzie! - warknęła.
-I elfy. - dodałem. - Niewątpliwie polują. Cholera! Zmywamy się stąd! Teraz! - Zoey nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast przemieniła się w kota i kilkoma zwinnymi ruchami wskoczyła na dach najbliższego budynku upuszczając siatki, zrobiłem podobnie (tylko, że z przyczyn fizycznych nie zmieniłem się w kota). Pognaliśmy jak najszybciej przed siebie, co jak co ale banda uzbrojonych ludzi, którzy na dodatek mają jakiś chory sojusz z elfami to nie jest zbyt dobry kompan. Nagle Zoey zatrzymała się gwałtownie.
-A gdzie Adrianna?! - warknęła
-A niech ją... - Pobiegłem z powrotem. Ostrożnie wychyliłem się za krawędź dachu i aż jęknąłem z rozpaczy. Adrianna stała sobie jak gdyby nigdy nic na środku drogi odwrócona twarzą do źródła odgłosów.
-Adrianna! - Zawołałem. - Choć no tu! Chcesz żeby cię złapali?! - Lecz ona nadal sobie tak po prostu stała. W tej chwili wyszedł pierwszy człowiek. Jak na filmach w zwolnionym tempie zobaczyłem to co się potem wydarzyło. Człowiek dosłownie wyskoczył z bocznej uliczki i celując w Adriannę nacisną spust. Zrobiło mi się nie dobrze, bo wiedziałem co zaraz zobaczę. Lecz jak bardzo się przeliczyłem. Wystarczyło jedno mrugnięcie okiem, by przede mną wyrósł jaszczur wielkości małego domu. Z zaskoczenia zaparło mi dech w piersiach i resztę obserwowałem ze wstrzymanym oddechem. Potwór machnął łapą wyrzucając pocisk w odwrotną stronę, siła tego uderzenia była porównywalna do siły granatu więc w jednej chwili wszyscy ludzie w promieniu 2 metrów zostali zesłani na tamten świat...
<Zoey? Adrianna?>
-Zamknijcie się! - warknąłem do dziewczyn. Zoey automatycznie się zamknęła, a Adrianna tylko uśmiechnęła się kpiąco.
-Co...? - zaczęła Zoey ale po chwili sama to usłyszała - Ludzie! - warknęła.
-I elfy. - dodałem. - Niewątpliwie polują. Cholera! Zmywamy się stąd! Teraz! - Zoey nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast przemieniła się w kota i kilkoma zwinnymi ruchami wskoczyła na dach najbliższego budynku upuszczając siatki, zrobiłem podobnie (tylko, że z przyczyn fizycznych nie zmieniłem się w kota). Pognaliśmy jak najszybciej przed siebie, co jak co ale banda uzbrojonych ludzi, którzy na dodatek mają jakiś chory sojusz z elfami to nie jest zbyt dobry kompan. Nagle Zoey zatrzymała się gwałtownie.
-A gdzie Adrianna?! - warknęła
-A niech ją... - Pobiegłem z powrotem. Ostrożnie wychyliłem się za krawędź dachu i aż jęknąłem z rozpaczy. Adrianna stała sobie jak gdyby nigdy nic na środku drogi odwrócona twarzą do źródła odgłosów.
-Adrianna! - Zawołałem. - Choć no tu! Chcesz żeby cię złapali?! - Lecz ona nadal sobie tak po prostu stała. W tej chwili wyszedł pierwszy człowiek. Jak na filmach w zwolnionym tempie zobaczyłem to co się potem wydarzyło. Człowiek dosłownie wyskoczył z bocznej uliczki i celując w Adriannę nacisną spust. Zrobiło mi się nie dobrze, bo wiedziałem co zaraz zobaczę. Lecz jak bardzo się przeliczyłem. Wystarczyło jedno mrugnięcie okiem, by przede mną wyrósł jaszczur wielkości małego domu. Z zaskoczenia zaparło mi dech w piersiach i resztę obserwowałem ze wstrzymanym oddechem. Potwór machnął łapą wyrzucając pocisk w odwrotną stronę, siła tego uderzenia była porównywalna do siły granatu więc w jednej chwili wszyscy ludzie w promieniu 2 metrów zostali zesłani na tamten świat...
<Zoey? Adrianna?>
Od Dereka
Chwyciłem się poręczy schodów i już miałem napełznąć prawą stopą na stopień, kiedy nagła myśl osadziła mnie w miejscu. Super-feta!, pacnąłem się w czoło z taką mocą, aż poczułem jak zatrzeszczały kręgi szyjne. Zespół badawczy, którego byłem członkiem, pracował nad różnymi projektami, a jednym z nich były eksperymenty z syntetyzowaniem ulepszonej wersji amfetaminy dla celów wojskowych. Po miesiącach prób chemikom wciąż nie udawało się wytworzyć substancji o odpowiedniej mocy, która jednocześnie byłaby bezpieczna dla żołnierzy. Testy na biednych szeregowcach nie przyniosły obiecujących efektów, szczególnie w zakresie bezpieczeństwa. Owszem, super-feta, jak ją potocznie nazywaliśmy, podnosiła - i to znacznie - ogólne parametry żołnierzy, ale jednocześnie, no cóż... Jeśli widzieliście finałową scenę filmu "Martwica mózgu", to możecie wyobrazić sobie, w jaki sposób skończył się eksperyment. Nasza amfetamina wywoływała u ludzi napady psychozy paranoidalej połączonej z atawistyczną wprost agresją. Szeregowcy dosłownie zagryzali się na śmierć i gołymi rękami wypruwali sobie flaki. Ci, którzy przeżyli eksperyment także wkrótce umarli z powodu bezsenności. Najwytrwalszy żołnierz nie spał dwa tygodnie, zanim nie rozwalił sobie głowy o ścianę. Tak, super-feta to nie były żelki Haribo, ale w obecnej sytuacji dopalacz mógłby zwiększyć moje szanse przetrwania. Taki nieruchawy kloc zgniłego mięsa jak ja, stanowił łatwy cel. Zresztą, pal diabli wrogów, łazić w tempie żółwia było okropnie nudne, zwłaszcza dla kogoś, kto w poprzednim wcieleniu cierpiał na ADHD. Być może, ale tylko być może, super-feta poprawiłaby nieco moją motorykę i koordynację wzrokowo-ruchową. Chociaż nie prowadziliśmy testów na zombie, warto było podjąć ryzyko. Nie zamierzałem również zawracać sobie głowy paranoją. Wszystko wokół było koszmarem szaleńca i nie wyglądało na to, by mogło być gorzej.
Zapasy super-fety trzymane były w naszym laboratorium, w sekcji A, co oznaczało całkiem-całkiem spacerek. Podjąłem jednak decyzję i powoli ruszyłem w kierunku łącznika. Jeszcze wczoraj pokonałbym odległość w dziesięć minut, najdalej w kwadrans. Dziś, przy dobrych wiatrach miałem szansę dotrzeć do celu za kilka godzin.
Od Wity
Leżę na ziemi, powoli czuję jak wraca mi świadomość. Potworny ból przeszywa moją głowę. To pewnie znowu kac. Zaraz, to nie może być kac, przeszło mi przez głowę, wczorajsza noc zakończyła się herbatką i jakąś łzawą komedią romantyczną. Boże jaka była najgorsza. Leniwie otwieram oczy i... na co ja właściwie patrzę? Jarzeniówka nieznośnie buczy (zawsze mnie to irytowało, to jedyny plus pracy na ulicy – nie buczą i nie migają te zasrane jarzeniówki), ale to nie to mnie zaniepokoiło. To takie uczucie, kiedy budzisz się w nocy i nie pamiętasz co ci się śniło, ale wiesz, że nie było to dobre. Powoli podnoszę głowę i sama nie wierzę w to co widzę. Totalna rozdupa! Leżę na podłodze, dookoła rozwalone stoły, połamane krzesła, pod nogami mam całą zawartość czegoś co do niedawna było chyba lodówką. To musi być pokój socjalny. Ale co ja tu właściwie robię? Wstaję, a przynajmniej mam mocne postanowienie, że wstanę, bo ból przeszywa mi całe ciało. Powoli podnoszę się na łokciach i widzę obok siebie Jennę. Nigdy jej nie lubiłam, ale w tej sytuacji cieszy mnie jej widok. Klękam przed nią i staram się ją obudzić. Z niewiarygodnym jak na ten moment wysiłkiem odwracam ją na plecy. No i z Jenną sobie jednak nie porozmawiam, bo zamiast twarzy ma krwawą papkę, a z jej brzucha wystaje kawałek nogi od krzesła. Jak już wspomniałam nigdy jej nie lubiłam...
Od Zoey Do Akumu i Adrianny
-Jak chcesz się nas trzymać, to panuj trochę nad sobą w nocy
-Rzuciłam szorstko w jej stronę
-Co dzisiaj robimy? - Spojrzała się na nas
-Ty rób co chcesz, my idziemy dalej szukać rzeczy - Akumu odpowiedział za mnie Poszliśmy tam gdzie wczoraj, tylko że zaczęliśmy od końca ulicy od bogatszych domów. Dzisiaj się nie rozdzielaliśmy. Cały czas za nami chodziła Adrianna, ale nie wchodziła do domów, tylko zawsze nie wiedzieć czemu czekała przez budynkiem. Wróciliśmy do jaskini obładowani dosyć sporą ilością jedzenia kilkoma książkami (znowu) i ubraniami.
<Wasza kolej :3>
-Rzuciłam szorstko w jej stronę
-Co dzisiaj robimy? - Spojrzała się na nas
-Ty rób co chcesz, my idziemy dalej szukać rzeczy - Akumu odpowiedział za mnie Poszliśmy tam gdzie wczoraj, tylko że zaczęliśmy od końca ulicy od bogatszych domów. Dzisiaj się nie rozdzielaliśmy. Cały czas za nami chodziła Adrianna, ale nie wchodziła do domów, tylko zawsze nie wiedzieć czemu czekała przez budynkiem. Wróciliśmy do jaskini obładowani dosyć sporą ilością jedzenia kilkoma książkami (znowu) i ubraniami.
<Wasza kolej :3>
Od Adrianny Do Akumu i Zoey
Szłam za nimi do tej kryjówki. Kiedy tam dotarliśmy okazało się, że to niewielka jaskinia. Kotołak i zmiennokształtna weszli do środka, ale ja zostałam przed wejściem.
-Nocą lepiej nie przebywać na zewnątrz. Wchodzisz? - Spytał chłopak. Miał rację, ściemniało się.
-Nie chcecie mnie tam w nocy. - Odparłam.
-Jak chcesz. - Mruknęła dziewczyna, zdaje się Zoey. Jedno z nich zasunęło głaz chroniący wejście do jaskini, a ja wdrapałam się na jedno z pobliskich drzew. ~Rano~ Kiedy znowu byłam człowiekiem zauważyłam, że jestem tylko kilkaset metrów od drzewa na którym usnęłam. Poszłam w stronę jaskini, z której właśnie wychodzili Zoey i jej znajomy.
<Akumu? Zoey?>
-Nocą lepiej nie przebywać na zewnątrz. Wchodzisz? - Spytał chłopak. Miał rację, ściemniało się.
-Nie chcecie mnie tam w nocy. - Odparłam.
-Jak chcesz. - Mruknęła dziewczyna, zdaje się Zoey. Jedno z nich zasunęło głaz chroniący wejście do jaskini, a ja wdrapałam się na jedno z pobliskich drzew. ~Rano~ Kiedy znowu byłam człowiekiem zauważyłam, że jestem tylko kilkaset metrów od drzewa na którym usnęłam. Poszłam w stronę jaskini, z której właśnie wychodzili Zoey i jej znajomy.
<Akumu? Zoey?>
Nowa postać!
Imię: Wita
Pseudonim: brak
Płeć: dziewczyna
Wiek: 27
Gatunek: człowiek
Charakter i umiejętności: Jestem czujna, zawsze! i od zawsze! Nikomu nie ufam, pracuję sama w myśl starego przysłowia pszczół: umiesz liczyć, licz na siebie. Nie jestem zbyt błyskotliwa, ale mam silny instynkt przetrwania. Dobrze władam bronią każdego rodzaju, ale preferuję karabiny (może być np. M60).
Hobby: w wolnych chwilach szydełkuję
Partner: w nowym świecie przestał istnieć (dosłownie i w przenośni ;)
Historia: szukając szczęścia uciekłam z rodzinnej wioski gdzieś na północy Rosji. Po 2 latach tułaczki i podejmowania się różnych zajęć (w tym również i tego, który uznawany jest za najstarszy zawód świata) trafiłam wreszcie do Japonii. Tam jeden z moich stałych klientów, bardzo miły zresztą jegomość zaproponował mi, abym pracowała w jego laboratorium jako sprzątaczka. Chętnie podjęłam wyzwanie. Z uwagi na duże walory, zadania, które mi powierzano nie wymagały dużego nakładu sił i czasu, więc mogłam często przyglądać się pracy specjalistów oraz w wolnym czasie rozwijać swoje hobby - strzelanie do puszek. W tym czasie poznałam również mojego ówczesnego partnera, który był weteranem wojennym. Dzięki niemu zapałałam miłością do broni i wojny i nadal doskonaliłam refleks i technikę. Aż tu nagle cały mój świat stanął w płomieniach. I tu zaczyna się całkiem nowa historia Wity - rosyjskiej emigrantki.
Towarzysz: brak
Inne zdjęcia: brak
Steruje: t*****e.s*t@gmail.com
Od Akumu Do Adrianny i Zoey
Szliśmy tak w milczeniu słuchając jak za nami idzie. Działała mi na nerwy. Mniej więcej w połowie drogi nie wytrzymałem.
-Czego chcesz? - zapytałem ostrym tonem nie odwracając się nawet
-Niczego.
-To czemu za nami idziesz.
-Bo mnie ciekawicie.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - warknąłem
-Eh, jeśli piekło istnieje to i tak już jestem na nie skazana, takie potwory jak ty czy ja raczej nie mają czego szukać w niebie, nie uważasz?
-Jesteś zmiennokształtna. - nie było to pytanie po prostu chciałem zmienić temat. Odwróciłem się w kierunku dziewczyny.
-Tak. - odpowiedziała
-Czego od nas chcesz?
-Niczego. Ciekawicie mnie.
-Czemu?
-A co to? Przesłuchanie.
-Można tak powiedzieć - wtrąciła się Zoey - odpowiadaj - warknęła jeszcze. Dziewczyna tylko się uśmiechnęła. Naprawdę mnie wkurzała.
-Słuchaj no. Nie używam przemocy bez potrzeby ale jak będzie trzeba to nie będzie dla mnie stanowiło problemu odniesienie cię na bezpieczną odległość.
-Pójdę znowu.
-Czegoś się tak przyczepiła!
-Już mówiłam, że mnie ciekawicie. - westchnąłem głęboko. Spojrzałem na Zoey porozumiewawczo. Chwilę się zastanawiała po czym kiwnęła głową bez większego zapału.
-Dobra. Chcesz iść z nami do mojej kryjówki?
-I tak bym poszła.
-No to dostajesz oficjalne zaproszenie. - powiedziałem nie szczędząc ironii
-Cieszę się. - odpowiedziała jak najbardziej poważnie
-Jeden fałszywy ruch i już więcej nie poruszysz nawet palcem jasne?! - dodała jeszcze Zoey. Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i poszła za nami...
<Adrianna? Zoey?>
-Czego chcesz? - zapytałem ostrym tonem nie odwracając się nawet
-Niczego.
-To czemu za nami idziesz.
-Bo mnie ciekawicie.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - warknąłem
-Eh, jeśli piekło istnieje to i tak już jestem na nie skazana, takie potwory jak ty czy ja raczej nie mają czego szukać w niebie, nie uważasz?
-Jesteś zmiennokształtna. - nie było to pytanie po prostu chciałem zmienić temat. Odwróciłem się w kierunku dziewczyny.
-Tak. - odpowiedziała
-Czego od nas chcesz?
-Niczego. Ciekawicie mnie.
-Czemu?
-A co to? Przesłuchanie.
-Można tak powiedzieć - wtrąciła się Zoey - odpowiadaj - warknęła jeszcze. Dziewczyna tylko się uśmiechnęła. Naprawdę mnie wkurzała.
-Słuchaj no. Nie używam przemocy bez potrzeby ale jak będzie trzeba to nie będzie dla mnie stanowiło problemu odniesienie cię na bezpieczną odległość.
-Pójdę znowu.
-Czegoś się tak przyczepiła!
-Już mówiłam, że mnie ciekawicie. - westchnąłem głęboko. Spojrzałem na Zoey porozumiewawczo. Chwilę się zastanawiała po czym kiwnęła głową bez większego zapału.
-Dobra. Chcesz iść z nami do mojej kryjówki?
-I tak bym poszła.
-No to dostajesz oficjalne zaproszenie. - powiedziałem nie szczędząc ironii
-Cieszę się. - odpowiedziała jak najbardziej poważnie
-Jeden fałszywy ruch i już więcej nie poruszysz nawet palcem jasne?! - dodała jeszcze Zoey. Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i poszła za nami...
<Adrianna? Zoey?>
Od Dereka
Zmieniłem się, ale nie aż tak bardzo, jak mógłbym przypuszczać, myślałem, sunąc powoli korytarzem. Zmieniły się okoliczności, ale na dobrą sprawę byłem taki jak wcześniej. Biały fartuch zmienił się w brudną, odrażającą szmatę pokrytą rdzawymi plamami krwi, która skapywała z mojej brody, ale głód... Głód był już wcześniej. W laboratorium spędzałem całe doby, żywiąc się kanapkami z automatu i colą, nie odrywając przy tym przekrwionych oczu od okularów mikroskopu w nadziei, że wreszcie TO odkryję. Nobel, sława, pieniądze. W ciasnej tokisjkiej dziupli, którą z przesadą nazywałem mieszkaniem, byłem rzadkim gościem. Liczyła się tylko praca, poświęciłem dla niej swoje życie, które, z obecnej perspektywy, wydawało się jałowe i nieznaczące. Nobel!, roześmiałem się, lecz śmiech mój zabrzmiał jak lepki bulgot, który zaraz przywarł krótkim echem do ścian korytarza.
Głód wiedzy wczoraj, głód mięsa dzisiaj. Ostatecznie, co za, kurwa, różnica.
Prędzej czy później ktoś rozłupie moją przegniłą czaszkę łopatą, przynosząc mi wreszcie ukojenie. Widziałem stwory, które tutaj trzymano. Mutanty, morfy, pieprzone wampiry, wszystko to szybkie jak kasjerzy w McDonaldzie - w walce z nimi nie miałem najmniejszych szans. Nawet gdybym spróbował im wyjaśnić, że jakoś żyję i myślę... Jednak nie widziałem takiej możliwości. Moje gardło zmieniło się w rozgnieciony kartofel, a dłonie nadawały się jedynie do tego, by rozerwać komuś bebechy, nie zaś do utrzymywania ołówka. Czy ja w ogóle chciałem żyć tym martwym, pozbawionym żaru i pulsu życiem?
Zapragnąłem jak najszybciej opuścić ponure kazamaty laboratorium. Byle na powierzchnię, na słońce, zadecydowałem. Niech już dopadnie mnie jeden z tych zmutowanych dziwolągów, które oczywiście powydostawały się na wolność i rozpierzchły po świecie niczym mordercza szarańcza. Na zewnątrz!, niech to się wreszcie skończy.
Schyliłem się, by podnieść martwego szczura rozciągniętego na podłodze w wyzywającej pozie, ze sterczącymi ku górze łapkami. Beznamiętnie włożyłem go do ust i powlokłem się w kierunku schodów przeciwpożarowych.
Głód wiedzy wczoraj, głód mięsa dzisiaj. Ostatecznie, co za, kurwa, różnica.
Prędzej czy później ktoś rozłupie moją przegniłą czaszkę łopatą, przynosząc mi wreszcie ukojenie. Widziałem stwory, które tutaj trzymano. Mutanty, morfy, pieprzone wampiry, wszystko to szybkie jak kasjerzy w McDonaldzie - w walce z nimi nie miałem najmniejszych szans. Nawet gdybym spróbował im wyjaśnić, że jakoś żyję i myślę... Jednak nie widziałem takiej możliwości. Moje gardło zmieniło się w rozgnieciony kartofel, a dłonie nadawały się jedynie do tego, by rozerwać komuś bebechy, nie zaś do utrzymywania ołówka. Czy ja w ogóle chciałem żyć tym martwym, pozbawionym żaru i pulsu życiem?
Zapragnąłem jak najszybciej opuścić ponure kazamaty laboratorium. Byle na powierzchnię, na słońce, zadecydowałem. Niech już dopadnie mnie jeden z tych zmutowanych dziwolągów, które oczywiście powydostawały się na wolność i rozpierzchły po świecie niczym mordercza szarańcza. Na zewnątrz!, niech to się wreszcie skończy.
Schyliłem się, by podnieść martwego szczura rozciągniętego na podłodze w wyzywającej pozie, ze sterczącymi ku górze łapkami. Beznamiętnie włożyłem go do ust i powlokłem się w kierunku schodów przeciwpożarowych.
poniedziałek, 10 lutego 2014
Nowa postać!
Imię: Zero
Pseudonim: -
Płeć: Chłopak
Wiek: 19
(nieśmiertelny)
Gatunek: Wampir
Wygląd: Zero jest
wysokim chłopakiem o jasnych włosach szaro-fioletowych oczach. Po lewej stronie
ma tatuaż.
Charakter i
umiejętności: Miły, przyjazny, współczujący, Oschły, Może być wredny,
małomówny, bezinteresowny, Szalony (w złym sensie), stara się cały czas trzymać
kontrolę nad swoim pragnieniem. Nie chce się karmić krwią, ale musi bo inaczej
umrze.
Lubi (Hobby): -
Partner: -
Historia: Zero
był jednym z wampirów, którzy się zajmowali "cięższymi" przypadkami
mutantów. Nie był on kimś ważnym. W zasadzie, to wszyscy się nim wysługiwali,
bo był miły i potrafił dotrzeć do każdego z "pacjentów". Gdy pewnego
dnia się zajmował zmiennokształtną w piwnicy wszystko się zawaliło. Wyniósł
dziewczynę na zewnątrz sam odszedł jak najdalej. Ukrywa się w lesie przy
górach.
Towarzysz: -
Inne zdjęcia: 1
Steruje: Sui Fong
niedziela, 9 lutego 2014
Od Zoey Do Adrianny i Akumu
Na schodach w domu, z którego przed chwilą widziałam dziewczynę średniego wzrostu. Widząc mnie chciała się cofnąć, ale potknęła się o stopień i przewróciła do tyłu. Nic nie zrobiłam. Tylko wyszłam z tego domu.
Idąc razem z Akumu podałam mu kurtkę.
-Załóż ją - Poleciłam mu i wykonał moje polecenie.
Spojrzałam się przez ramię i zobaczyłam dziewczynę ze schodów, która szła teraz za nami. Zwolniłam kroku. Akumu na szczęście nie zauważył. Po chwili odwróciłam się i podeszłam do dziewczyny powoli się przygotowując się do wyciągnięcia sztyletu.
-Kim jesteś?-Spojrzałam się na nią wyciągając sztylet z rękawa i przyciskając jej do gardła
-A-Adriana...-Wyszeptała lekko się mnie chyba bojąc. I dobrze. Im więcej osób się Ciebie boi masz większe szanse na przeżycie. Po chwili Akumu do mnie podszedł i chwycił za ramię.
-Zoey, zostaw ją...-Szepnął do mnie odciągając delikatnie od niej. Odwróciłam się z chłopakiem i kontynuowaliśmy wędrówkę do jaskini. Słyszałam każdy krok dziewczyny i każdą sekundę jej oddechu. Nie wątpiłam, że Akumu również ją słyszy.
<Akumu? Adrianna?>
-A-Adriana...-Wyszeptała lekko się mnie chyba bojąc. I dobrze. Im więcej osób się Ciebie boi masz większe szanse na przeżycie. Po chwili Akumu do mnie podszedł i chwycił za ramię.
-Zoey, zostaw ją...-Szepnął do mnie odciągając delikatnie od niej. Odwróciłam się z chłopakiem i kontynuowaliśmy wędrówkę do jaskini. Słyszałam każdy krok dziewczyny i każdą sekundę jej oddechu. Nie wątpiłam, że Akumu również ją słyszy.
<Akumu? Adrianna?>
Od Adrianny Do Zoey
Wędrowałam od domu do domu w poszukiwaniu jedzenia i potencjalnych towarzyszy. Pewnego dnia do domu w którym akurat przebywałam weszła jakaś dziewczyna. Wycofałam się na piętro, tak, żebm mogła ją widzieć, ale też abym była poza jej zasięgiem. Może i wyglądała na zwykłego człowieka, ale kto wie czym jest. Dziewczyna miała długie ciemne włosy i czarną sukienkę. Przeszukiwała kuchnię, ale dobrze wiem, że w lodówce nie było już niczego co nadawałoby się do jedzenia. Kiedy ona też się o tym przekonała skierowała się do wyjścia, ale w ostatniej chwili postanowiła wejść na piętro. Spojrzała w górę schodów i zatrzymała się. Nie było możliwości, żeby mnie nie zauważyła, bo stałam kilka stopni ponad nią.
<Zoey?>
<Zoey?>
Nowa postać!
Imię: Adriana
Pseudonim: [brak]
Płeć: dziewczyna
Wiek: 19 lat (nieśmiertelna)
Gatunek: zmiennokształtna
Wygląd: Adriana ma średniej długości czarne włosy i szare oczy. Nie jest ani przesadnie wysoka, ani bardzo niska.
Charakter i umiejętności:
Jako człowiek:
Na co dzień Adriana jest miłą dziewczyną, która nie wyróżnia się z pośród zwykłych ludzi niczym poza brakiem zapachu.
Po przemianie:
Po przemianie, która najczęściej następuje w nocy ale może też być wywoływana przez dziewczynę, Adriana traci wszystkie ludzkie cechy i staje się maszyną do zabijania. Zyskuje jednak pazury i ogon pokryte paraliżującą substancją; dużą siłę, sprawność i szybkość; doskonałe zmysły oraz zdolność do natychmiastowego samo-uleczania.
Lubi (Hobby): Nigdy dotąd nie miała czasu na żadna hobby.
Partner: szuka kogoś z kim mogłaby spędzić wieczność
Historia: Adriana była jedynym owocem najtajniejszego przedsięwzięcia strefy militarnej laboratorium. Każdego dnia rozwijała swoje umiejętności, więc po zniszczeniu laboratorium nie ma problemów z walką o przetrwanie.
Towarzysz: [brak]
Inne zdjęcia: Po przemianie
piątek, 7 lutego 2014
Od Akumu Do Zoey
Wszedłem do domu na przeciw tego do, którego weszła Zoey. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to czerwono czarny wystrój. Nie zapowiadało to nic dobrego. Mimo iż gust poprzedniego właściciela nie zbyt mi odpowiadał to większość ubrań idealnie na mnie pasowała, a na dodatek były wygodne i nie rzucające się w oczy. Oprócz tego znalazłem dużo gadżetów. Przede wszystkim zgarnąłem wszelkie ciekawsze książki. Znalazłem też dwa przenośne odtwarzacze płyt i kilka kompletów baterii. Samych płyt nie było za wiele więc wziąłem po prostu wszystkie jakie były. - Przydałaby mi się jakaś broń... - pomyślałem w tej samej chwili wzrok mój padł na sztylet leżący na stole. Był to zwykły prosty sztylet ale za to bardzo ostry. Uśmiechnąłem się ponuro po czym rozejrzałem się jeszcze raz po mieszkaniu. Po drodze zgarnąłem jeszcze tylko karimatę i dwie poduszki. Po czym obładowany tymi wszystkimi rzeczami w workach (których też w tym mieszkaniu było pod dostatkiem) wyszedłem by zobaczyć co udało się znaleźć Zo.
-I gdzie my to przepraszam bardzo będziemy trzymać? - zapytała dziewczyna na mój widok. Uśmiechnąłem się szeroko.
-Jakoś sobie poradzimy. - dziewczyna tylko pokręciła głową po czym po prostu zaczęła iść w kierunku jaskini
-Hej! Czekaj! - krzyknąłem i truchtem do niej dobiegłem. - Szkoda, że w jaskini nie ma prądu. Mógłbym jakiś komputer przetransportować.
-Czy tym właśnie zajmowałeś się w laboratorium?
-Między innymi. - powiedziałem po raz kolejny uśmiechając się szeroko. Zoey tylko westchnęła i przyśpieszyła kroku. W pewnym momencie po prostu weszła do jakiegoś domu. Stwierdziłem, że poczekam na nią na ulicy, bo i tak już ledwo niosłem to co trzymałem w rękach.
<Zoey? ^ ^>
-I gdzie my to przepraszam bardzo będziemy trzymać? - zapytała dziewczyna na mój widok. Uśmiechnąłem się szeroko.
-Jakoś sobie poradzimy. - dziewczyna tylko pokręciła głową po czym po prostu zaczęła iść w kierunku jaskini
-Hej! Czekaj! - krzyknąłem i truchtem do niej dobiegłem. - Szkoda, że w jaskini nie ma prądu. Mógłbym jakiś komputer przetransportować.
-Czy tym właśnie zajmowałeś się w laboratorium?
-Między innymi. - powiedziałem po raz kolejny uśmiechając się szeroko. Zoey tylko westchnęła i przyśpieszyła kroku. W pewnym momencie po prostu weszła do jakiegoś domu. Stwierdziłem, że poczekam na nią na ulicy, bo i tak już ledwo niosłem to co trzymałem w rękach.
<Zoey? ^ ^>
Od Zoey Do Akumu
Po około trzydziestu minutach zmorzył mnie sen. Akumu już spał, słyszałam to po jego spokojnym oddechu. Obudziłam się przed świtem. Zwinęłam swoje 'łóżko' i czekałam aż chłopak się obudzi. Wstał około trzech godzin później.
-To idziemy?-Zapytałam się go od razu, gdy wstał. Skinął głową i odsunął głaz, a ja w tym czasie wstałam. -Mamy zapewnione, że wampiry nie będą nas dzisiaj nękać, bo będzie świeciło słońce przez cały dzień -Powiedziałam do niego patrząc się na niebo, na którym było kilka chmur niewielkich rozmiarów. Zeszliśmy na dół i poszliśmy na zachód, gdzie było najwięcej najlepszych domów i najmniej ludzi. Każdy wszedł osobno do innego domu. Mi się trafił dosyć dobrze wyposażony dom, ale za bardzo dziewczęco. Zwinęłam wszystko co nadawało się do zjedzenia z lodówki, kilka koców i dwie czarne sukienki, które wisiały na wieszaku w salonie. Dom był praktycznie nietknięty, ale od dawna niezamieszkały. Widać to było po licznych pajęczynach na oknach i po grubych warstwach kurzy pokrywających większość mebli. Gdy wychodziłam zauważyłam jeszcze dwie skórzane kurtki. Męską i damską. Damską ubrałam, a męską wzięłam dla Akumu. Akumu?
<Jak tam u Ciebie? :3>
-To idziemy?-Zapytałam się go od razu, gdy wstał. Skinął głową i odsunął głaz, a ja w tym czasie wstałam. -Mamy zapewnione, że wampiry nie będą nas dzisiaj nękać, bo będzie świeciło słońce przez cały dzień -Powiedziałam do niego patrząc się na niebo, na którym było kilka chmur niewielkich rozmiarów. Zeszliśmy na dół i poszliśmy na zachód, gdzie było najwięcej najlepszych domów i najmniej ludzi. Każdy wszedł osobno do innego domu. Mi się trafił dosyć dobrze wyposażony dom, ale za bardzo dziewczęco. Zwinęłam wszystko co nadawało się do zjedzenia z lodówki, kilka koców i dwie czarne sukienki, które wisiały na wieszaku w salonie. Dom był praktycznie nietknięty, ale od dawna niezamieszkały. Widać to było po licznych pajęczynach na oknach i po grubych warstwach kurzy pokrywających większość mebli. Gdy wychodziłam zauważyłam jeszcze dwie skórzane kurtki. Męską i damską. Damską ubrałam, a męską wzięłam dla Akumu. Akumu?
<Jak tam u Ciebie? :3>
Od Akumu Do Zoey
-Ok. Idź spać ja zaraz przyjdę. Muszę się przejść.
-Wykluczone. - powiedziała stanowczo dziewczyna. Spojrzałem na nią. - Nie dzisiaj. Proszę cię poczekaj do jutra. Dobrze? - zapytała się nie pewnie. Nie mogłem zignorować tego błagalnego tonu.
-Eh... dobrze. Prześpij się.
-Obiecujesz, że do rana nie będziesz wychodził?
-Tak, obiecuje.
-Dziękuje. - powiedziała dziewczyna po czym zaczęła układać się w kącie.
-Poczekaj! - powiedziałem i wyciągnąłem jedną karimatę i dwa koce. Podałem dziewczynie karimatę i jeden koc. - Trzymaj.
-A ty?
-Mną się nie martw.. Musisz się wyspać jutro wyruszamy na wycieczkę. - powiedziałem na pół ironicznie. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo po czy zaczęła się znów układać do snu. Z westchnięciem zacząłem robić to samo...
<Zoey?>
-Wykluczone. - powiedziała stanowczo dziewczyna. Spojrzałem na nią. - Nie dzisiaj. Proszę cię poczekaj do jutra. Dobrze? - zapytała się nie pewnie. Nie mogłem zignorować tego błagalnego tonu.
-Eh... dobrze. Prześpij się.
-Obiecujesz, że do rana nie będziesz wychodził?
-Tak, obiecuje.
-Dziękuje. - powiedziała dziewczyna po czym zaczęła układać się w kącie.
-Poczekaj! - powiedziałem i wyciągnąłem jedną karimatę i dwa koce. Podałem dziewczynie karimatę i jeden koc. - Trzymaj.
-A ty?
-Mną się nie martw.. Musisz się wyspać jutro wyruszamy na wycieczkę. - powiedziałem na pół ironicznie. Dziewczyna uśmiechnęła się słabo po czy zaczęła się znów układać do snu. Z westchnięciem zacząłem robić to samo...
<Zoey?>
Od Dereka
Leżał na podłodze, nieomal wciśnięty w kąt sali. Obie dłonie przyciskał do brzucha. Spomiędzy palców wypływały pulsujące strużki krwi. Gdy mnie zobaczył jego oczy rozszerzyły się do rozmiarów talerzy, co się dobrze składało, bo zbliżała się pora obiadu. Mężczyzna miał około czterdziestki i nosił polowy mundur w zielono-brązowe plamy. Jęknął przeciągle w akcie beznadziejnego protestu, a może było to błaganie o litość. Zbliżałem się powoli szczerząc zęby, odurzony zapachem krwi. Żołnierz wierzgnął nogami jakby chciał wtopić się w wykafelkowaną ścianę. Stanął nad nim i z mojego gardła wydobył się złowrogi charkot. Wcześniej, zanim wszystko się popieprzyło, byłem zdeklarowanym pacyfistą i, jak to się mówi, nie skrzywdziłbym muchy. Ba, z mięs najbardziej smakował mi żółty ser w asyście chleba żytniego i sałaty. Ale wszystko się zmieniło. Nie czułem obrzydzenia, nie czułem żalu. Modliłem się, by którekolwiek z tych uczuć pojawiło się w moim sercu, ale tak się nie stało. Moje serce było zimne i nieruchome, nie reagowało na rozpaczliwe próby umysłu, który próbował je ożywić. Właściwie mogłem jedynie patrzeć jak to coś, czym się stałem, osuwa się powoli na kolana i pochyla nad twarzą tego człowieka.
Potem zapadła ciemność i słychać było jedynie mlaskanie.
Rozrywane zębami ciało drżało przez chwilę, po czym wygięło się w łuk i znieruchomiało.
Potem zapadła ciemność i słychać było jedynie mlaskanie.
Rozrywane zębami ciało drżało przez chwilę, po czym wygięło się w łuk i znieruchomiało.
czwartek, 6 lutego 2014
Od Zoey Do Akumu
-Uhm... Jest już noc... Lepiej się nie kręcić, bo wtedy wysyłają patrole na ulice...-Powiedziałam i usiadłam obok chłopaka
-Boisz się?-Spojrzał się na mnie
- Nie... Ale wolę nie ryzykować... Może pójdźmy spać i rano pójdziemy po te rzeczy. Co ty na to? - Uśmiechnęłam się lekko do niego
<Akumu? Krótkie za krótkie >
-Boisz się?-Spojrzał się na mnie
- Nie... Ale wolę nie ryzykować... Może pójdźmy spać i rano pójdziemy po te rzeczy. Co ty na to? - Uśmiechnęłam się lekko do niego
<Akumu? Krótkie za krótkie >
Od Akumu Do Zoey
-Kiedy i tak mam wyrzuty sumienia. - powiedziałem patrząc w sufit.
-Niepotrzebnie. - mruknęła dziewczyna
-Łatwo mówić. - westchnąłem - trochę tu niezbyt ciekawie. Mi wystarczało ale ty się chyba nudzisz. - uśmiechnąłem się słabo. - Może pójdziemy po jakieś rzeczy? Nie brak tu opuszczonych domów gdzie został cały dobytek ludzi.
<Zoey? Krótkie bo krótkie ale odpowiedź chcę zobaczyć od ciebie ^ ^>
-Niepotrzebnie. - mruknęła dziewczyna
-Łatwo mówić. - westchnąłem - trochę tu niezbyt ciekawie. Mi wystarczało ale ty się chyba nudzisz. - uśmiechnąłem się słabo. - Może pójdziemy po jakieś rzeczy? Nie brak tu opuszczonych domów gdzie został cały dobytek ludzi.
<Zoey? Krótkie bo krótkie ale odpowiedź chcę zobaczyć od ciebie ^ ^>
Od Zoey Do Akumu
Usiadłam obok chłopaka i go objęłam ramieniem.
-Akumu...- Zaczęłam powoli licząc na to, że podniesie głowę, ale nic z tego - Akumu, spójrz na mnie-Tym razem mnie posłuchał - Nie jest Twoją winą, to co się tam ze mną działo, ja nie miałam wpływu na to, co się działo z Tobą. Rozumiesz? Masz się nie pogrążać z tego powodu, ani w ogóle o tym nie myśleć, zrozumiano?
Nie czekałam na jego odpowiedź, wstałam i odsunęłam jeszcze raz głaz. Tym razem żeby zmieściło się tylko ciało tego martwego wampira. Złapałam go za nogę i wyrzuciłam z jaskini, po czym zasunęłam znowu wejście.
<Akumu?>
<Akumu?>
Od Akumu Do Zoey
Patrzyłem osłupiały jak Zoey bawi się swoją ofiarą z twarzą szaleńca. Wszystko we mnie się buntowało przeciwko takiej brutalności, a jednocześnie... Dziewczyna była przez tyle lat więziona w celi, bez jedzenia, bez środków do życia, a w dodatku wampiry zajmowały się nią z dziką przyjemnością. Była dla nich zabawką, była ich workiem treningowym, a jednocześnie nie dawali jej umrzeć. Żyła znosząc takie katusze właśnie od tych krwiopijców. Dla tego między innymi nie reagowałem. Robiło mi się niedobrze na widok tych tortur a mimo to nie odciągnąłem dziewczyny od swojej ofiary. Gdy skończyła zerknęła na mnie z tym samym wyrazem twarzy.
-Zo... - powiedziałem niepewnie. Uciszyła mnie gestem ręki. Usiadłem więc w milczeniu i czekałem.
-O co chodzi? - zapytała po chwili. Nie odpowiedziałem od razu.
-Przepraszam. - powiedziałem po chwili
-Za co?
-Za to w laboratorium. Siedziałem tam widząc jak cierpisz, a nawet nie kiwnąłem palcem. Mnie... mnie też wystawiali na próbę. Obserwowali mnie i sprawdzali ile we mnie jest człowieczeństwa. Gdybym wykazał choć nikłą chęć uratowania cię zabiliby mnie... zawsze byłem strasznym tchórzem. Przepraszam, przeprasza, przepraszam... - powtarzałem coraz słabiej, ze spuszczoną głową. Moim ciałem wzdrygnęło łkanie.
-Przecież to nie twoja wina! - krzyknęła dziewczyna. Potrząsnąłem głową, teraz ja potrzebowałem chwili na uspokojenie się. Dziewczyna w tym czasie wstała i zasunęła z powrotem głaz...
<Zoey?>
-Zo... - powiedziałem niepewnie. Uciszyła mnie gestem ręki. Usiadłem więc w milczeniu i czekałem.
-O co chodzi? - zapytała po chwili. Nie odpowiedziałem od razu.
-Przepraszam. - powiedziałem po chwili
-Za co?
-Za to w laboratorium. Siedziałem tam widząc jak cierpisz, a nawet nie kiwnąłem palcem. Mnie... mnie też wystawiali na próbę. Obserwowali mnie i sprawdzali ile we mnie jest człowieczeństwa. Gdybym wykazał choć nikłą chęć uratowania cię zabiliby mnie... zawsze byłem strasznym tchórzem. Przepraszam, przeprasza, przepraszam... - powtarzałem coraz słabiej, ze spuszczoną głową. Moim ciałem wzdrygnęło łkanie.
-Przecież to nie twoja wina! - krzyknęła dziewczyna. Potrząsnąłem głową, teraz ja potrzebowałem chwili na uspokojenie się. Dziewczyna w tym czasie wstała i zasunęła z powrotem głaz...
<Zoey?>
Od Zoey Do Akumu
W pewnym momencie odpłynęłam, ale nie całkiem. Miałam wszystkie zmysły aktywne, prócz wzroku. W pewnym momencie poczułam woń. Słodką i ostrą. Taką, która w postaci cieczy byłaby brązowa, albo szkarłatna. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, to co czułam. Wampira. Nienawidzę ich, między innymi dlatego, że w laboratorium tylko oni się mną zajmowali. Ludzie nie byli w stanie mnie utrzymać. W tym momencie przypomniało mi się, jak jeden z nich mówił "Ona ma chyba w mózgu larwy. Ciągle w jej umyśle słyszę szepty..." Te 'szepty' to tak naprawdę był psychopata, który się we mnie gnieździ. W tej chwili wyszedł na wolność. Znowu stałam się psychopatą. Rzuciłam się na wampira w tej samej chwili wyciągając sztylet z rękawa. Próbował mnie odepchnąć od siebie, jednak bezskutecznie, gdyż wbiłam się paznokciami w niego przebijając powoli jego tors i przyciskając go co raz mocniej do ziemi. Wił się pode mną, jak robak pod starym butem.Uśmiechnęłam się jak psychopata, którym z resztą byłam i zaczęłam sztyletem jeździć po jego "pięknej" buźce rozrywając skórę ostrzem. Krzyczał dość głośno. Wiedziałam, że muszę to szybko zakończyć, bo inaczej zaraz ktoś inny się zleci. Podniosłam dłoń dzierżącą sztylet i wbiłam broń w środek czoła przebijając czaszkę i mózg. Wampir przestał się ruszać. Wyjęłam sztylet i wytarłam go o rękaw, po czym go tam schowałam.
-Zo...-Usłyszałam głos Akumu, ale go uciszyłam gestem dłoni Usiadłam pod ścianą, żeby się uspokoić. Nastąpiło to po dwóch minutach.
-O co chodzi?-Spojrzałam się na niego już z normalnym wyrazem twarzy
<Akumu?>
-Zo...-Usłyszałam głos Akumu, ale go uciszyłam gestem dłoni Usiadłam pod ścianą, żeby się uspokoić. Nastąpiło to po dwóch minutach.
-O co chodzi?-Spojrzałam się na niego już z normalnym wyrazem twarzy
<Akumu?>
Od Akumu Do Zoey
Siedzieliśmy tak dłuższy czas. W pewnym momencie usłyszałem, że tępo oddechu dziewczyny zmieniło się. Zerknąłem na nią. Zasnęła. Uśmiechnąłem się do siebie. Musiała być już bardzo zmęczona. Znużony tym siedzeniem wstałem i odsunąłem głaz. W tym samym momencie coś na mnie skoczyło. Z zabójczą siłą rzuciło mnie na ziemie. Poczułem bardzo znajomy zapach. Wampir. Wymierzyłem mu porządnego kopniaka w brzuch. Skulił się ale nadal nie mogłem się spod niego uwolnić. Nagle potwór wyleciał w powietrze i uderzył w ścianę jaskini. Przed oczami mignęła mi Zoey dopadła wampira. W prawej ręce trzymała sztylet. Na ustach miała uśmiech szaleńca, a oczy jej obserwowały każdy rozpaczliwy ruch ofiary. Obserwowałem tą scenę ze zgrozą...
<Zoey?>
<Zoey?>
Od Dereka
"Noc żywych trupów", "The Walking Dead", "Zombieland"... nie musiałem kończyć mikrobiologii, żeby połapać się w zagadnieniu. Stałem się żywym trupem, szwendaczem, umarlakiem.
Zombie.
No, prawie. Przemiana była niepełna: moje ciało toczył rozkład, a umysłem zawładnęła niepohamowana żądza świeżej krwi i świeżego mięsa, lecz mimo to zachowałem ograniczoną zdolność myślenia, co należało uznać za wyjątkową aberrację. W klasycznym przebiegu neuroinfekcji mózg ulega całkowitej degradacji i odtąd człowiek przemieniony w zombie funkcjonuje dzięki szczątkowo zachowanym funkcjom pnia mózgu. Oznacza to, że staje się on istotą całkowicie bezmyślną, powodowaną jedynie instynktem w najczystszej jego postaci. W moim przypadku, z jakiegoś powodu, tak się nie stało, w części pozostałem sobą. Konsekwencje tego faktu były wprost niewyobrażalne, lecz w tej chwili nie miałem czasu, aby się nad tym zastanawiać. Głód wprost oszałamiał, odbierał władzę nad umysłem, za to wyostrzał zmysł węchu i słuchu, czynił mnie niezwykle czułym radarem, wychwytującym najdrobniejsze bodźce sensoryczne.
Nie potrafiłem przypomnieć sobie skąd wziąłem się w tej części kompleksu. Wymalowane na ścianach w regularnych odstępach wielkie oznaczenia "C3" wskazywały, że znajduję się w wojskowej części laboratorium. Tymczasem na co dzień pracowałem w sekcji "A1" wraz z innymi cywilnymi naukowcami. W sekcji militarnej byłem może dwukrotnie. Otoczenie sprawiało przygnębiające wrażenie, jakby korytarzem przeszło tornado. Większość drzwi była powyrywana z zawiasów, podłogę zasnuwał dywan potrzaskanego szkła. Panowała cisza, zakłócana jedynie trzaskami instlacji elektrycznej i jakimś dudnieniem, zdawało się - z wnętrza Ziemi.
Usłyszałem go wcześniej niż zobaczyłem. Gdy nadbiegł, usiłując przemknąć tuż przy ścianie, zrobiłem nieco niezdarny ruch lewą stopą i przygwoździłem go do ziemi. Kręgosłup szczura trzasnął jak zapałka i zwierzę znieruchomiało. Podniosłem je za różowy ogon. Jeszcze wczoraj brzydziłem się tych piwnicznych stworzeń, ale wczoraj było wczoraj, a dzisiaj to dzisiaj. Z faktami się nie dyskutuje. Fakty się zjada. Nawet takie małe i nędzne coś uciszało głód. Nie na długo i nie do końca, jak paracetamol podany cierpiącemu katusze ostatniego stadium raka.
Gdzieś na końcu korytarza ktoś również cierpiał.
A jeśli cierpiał, to żył.
A jeśli żył... Uśmiechnąłem się w głębokim przekonaniu, że nie chciałbym ujrzeć swojego uśmiechu w lustrze.
Zombie.
No, prawie. Przemiana była niepełna: moje ciało toczył rozkład, a umysłem zawładnęła niepohamowana żądza świeżej krwi i świeżego mięsa, lecz mimo to zachowałem ograniczoną zdolność myślenia, co należało uznać za wyjątkową aberrację. W klasycznym przebiegu neuroinfekcji mózg ulega całkowitej degradacji i odtąd człowiek przemieniony w zombie funkcjonuje dzięki szczątkowo zachowanym funkcjom pnia mózgu. Oznacza to, że staje się on istotą całkowicie bezmyślną, powodowaną jedynie instynktem w najczystszej jego postaci. W moim przypadku, z jakiegoś powodu, tak się nie stało, w części pozostałem sobą. Konsekwencje tego faktu były wprost niewyobrażalne, lecz w tej chwili nie miałem czasu, aby się nad tym zastanawiać. Głód wprost oszałamiał, odbierał władzę nad umysłem, za to wyostrzał zmysł węchu i słuchu, czynił mnie niezwykle czułym radarem, wychwytującym najdrobniejsze bodźce sensoryczne.
Nie potrafiłem przypomnieć sobie skąd wziąłem się w tej części kompleksu. Wymalowane na ścianach w regularnych odstępach wielkie oznaczenia "C3" wskazywały, że znajduję się w wojskowej części laboratorium. Tymczasem na co dzień pracowałem w sekcji "A1" wraz z innymi cywilnymi naukowcami. W sekcji militarnej byłem może dwukrotnie. Otoczenie sprawiało przygnębiające wrażenie, jakby korytarzem przeszło tornado. Większość drzwi była powyrywana z zawiasów, podłogę zasnuwał dywan potrzaskanego szkła. Panowała cisza, zakłócana jedynie trzaskami instlacji elektrycznej i jakimś dudnieniem, zdawało się - z wnętrza Ziemi.
Usłyszałem go wcześniej niż zobaczyłem. Gdy nadbiegł, usiłując przemknąć tuż przy ścianie, zrobiłem nieco niezdarny ruch lewą stopą i przygwoździłem go do ziemi. Kręgosłup szczura trzasnął jak zapałka i zwierzę znieruchomiało. Podniosłem je za różowy ogon. Jeszcze wczoraj brzydziłem się tych piwnicznych stworzeń, ale wczoraj było wczoraj, a dzisiaj to dzisiaj. Z faktami się nie dyskutuje. Fakty się zjada. Nawet takie małe i nędzne coś uciszało głód. Nie na długo i nie do końca, jak paracetamol podany cierpiącemu katusze ostatniego stadium raka.
Gdzieś na końcu korytarza ktoś również cierpiał.
A jeśli cierpiał, to żył.
A jeśli żył... Uśmiechnąłem się w głębokim przekonaniu, że nie chciałbym ujrzeć swojego uśmiechu w lustrze.
wtorek, 4 lutego 2014
Od Zoey Do Akumu
-Umiem - Odpowiedziałam mu i wzięłam pierwszą książkę z brzegu i usiadłam z powrotem pod ścianą
-Gdzie się nauczyłaś?-Kolejne pytanie z jego strony
-W sumie, to nie wiem - Otworzyłam książkę na pierwszej stronie i zaczęłam czytać Zapadła dość niezręczna cisza, którą co jakiś czas przerywał dźwięk przewracanej kartki. Po chwili skończyłam książkę i ją odłożyłam. Nie była za bardzo wciągająca. Usiadłam na krawędzi jego "mieszkania".
-Uważaj, bo Cie ktoś zauważy...
-Usłyszałam głos Akumu za sobą -Jest już ciemno, jest niska temperatura, wątpię, że jakiś człowiek nas zauważy...
-Jednak wolałbym nie ryzykować...
-Okey - Skinęłam głową i usiadłam tam gdzie wcześniej pod ścianą
<Akumu?>
-Gdzie się nauczyłaś?-Kolejne pytanie z jego strony
-W sumie, to nie wiem - Otworzyłam książkę na pierwszej stronie i zaczęłam czytać Zapadła dość niezręczna cisza, którą co jakiś czas przerywał dźwięk przewracanej kartki. Po chwili skończyłam książkę i ją odłożyłam. Nie była za bardzo wciągająca. Usiadłam na krawędzi jego "mieszkania".
-Uważaj, bo Cie ktoś zauważy...
-Usłyszałam głos Akumu za sobą -Jest już ciemno, jest niska temperatura, wątpię, że jakiś człowiek nas zauważy...
-Jednak wolałbym nie ryzykować...
-Okey - Skinęłam głową i usiadłam tam gdzie wcześniej pod ścianą
<Akumu?>
Od Akumu Do Zoey
-No tak... sorry głupie pytanie.
-Faktycznie trochę głupie. - uśmiechnąłem się groźnie
-Po prostu ja do tego nie potrzebuje takich narzędzi.
-Wiem. - zapadła niezręczna cisza. W pewnym momencie dziewczyna podeszła do mojej półki z książkami.
-Umiesz czytać? - zapytałem się jej.
<Zoey? Nie tylko tobie brakuje weny ;_;>
-Faktycznie trochę głupie. - uśmiechnąłem się groźnie
-Po prostu ja do tego nie potrzebuje takich narzędzi.
-Wiem. - zapadła niezręczna cisza. W pewnym momencie dziewczyna podeszła do mojej półki z książkami.
-Umiesz czytać? - zapytałem się jej.
<Zoey? Nie tylko tobie brakuje weny ;_;>
Od Dereka
Natrętne buczenie lamp jarzeniowych wypełniało zimne, wyłożone bladozielonymi kafelkami pomieszczenie. Niski, jednostajny dźwięk chmarą pszczół wdzierał się bezlitośnie przez uszy wprost do mojej głowy i drążył, drążył nieznośnie. Lampy łyskały nieregularnie ostrymi jak szkło odłamkami bieli, lecz nie to mnie obudziło. Ocknąłem się na zimnej posadzce, skulony i... martwy. Nie odczuwałem bólu, nie odczuwałem strachu, nie odczuwałem nawet zdzwiwienia. Jedynym uczuciem, które suchą pustką rozpierało mnie od wewnątrz był głód. Pierwotny, ssący powoli i miarowo głód. W jednej chwili opadła mnie beznadziejna świadomość niemożliwości zaspokojenia tego głodu. Już nigdy. Od tej pory to właśnie on miał wyznaczać moje ścieżki i określać zamiary. Stałem się głodem, a głód zmaterializował się w mojej postaci. Byłem trupem, nie pamiętałem nawet własnego imienia, ale potrzeba pielęgnowania pamięci musiała ustąpić miejsca potrzebie zaspokajania głodu.
Dźwignąłem się z posadzki, a było to jakbym dźwigał się z wanny pełnej tężejącego betonu. Nie czułem swego ciała, tak jakby mój umysł znajdował się na zewnątrz i zadałem sobie pytanie czy to w ogóle ja wprawiam się w ruch, czy też może tylko przypadła mi rola obserwatora, jak pasażerowi w pociągu dalekobieżnym. Udało mi się w końcu stanąć prosto i zlustrowałem swoje ręce. Niby wszystko było w porządku, lecz już po chwili dostrzegłem wyraźne plamy opadowe i zazielenienie powłok skórnych. Ręce trupa, stwierdziłem bez większego zaskoczenia.
Odpowiedź na pytanie jak to możliwe, że oglądam oznaki śmierci na własnych dłoniach musiała zaczekać. Imperatyw głodu nie zostawiał wiele miejsca na rozmyślania, zamiast tego popychał do działania i to popychał tak, jak potrafi tokijski policjant, gdy złapie cię na tagowaniu wagonów metra. Powlokłem się do oszklonych drzwi. Były otwarte. Korytarz za nimi tonął w półmroku, ale nie przeszkadzało mi to. Mięso wywęszysz na długo wcześniej niż je zobaczysz.
Miałem węch absolutny.
Dźwignąłem się z posadzki, a było to jakbym dźwigał się z wanny pełnej tężejącego betonu. Nie czułem swego ciała, tak jakby mój umysł znajdował się na zewnątrz i zadałem sobie pytanie czy to w ogóle ja wprawiam się w ruch, czy też może tylko przypadła mi rola obserwatora, jak pasażerowi w pociągu dalekobieżnym. Udało mi się w końcu stanąć prosto i zlustrowałem swoje ręce. Niby wszystko było w porządku, lecz już po chwili dostrzegłem wyraźne plamy opadowe i zazielenienie powłok skórnych. Ręce trupa, stwierdziłem bez większego zaskoczenia.
Odpowiedź na pytanie jak to możliwe, że oglądam oznaki śmierci na własnych dłoniach musiała zaczekać. Imperatyw głodu nie zostawiał wiele miejsca na rozmyślania, zamiast tego popychał do działania i to popychał tak, jak potrafi tokijski policjant, gdy złapie cię na tagowaniu wagonów metra. Powlokłem się do oszklonych drzwi. Były otwarte. Korytarz za nimi tonął w półmroku, ale nie przeszkadzało mi to. Mięso wywęszysz na długo wcześniej niż je zobaczysz.
Miałem węch absolutny.
Subskrybuj:
Posty (Atom)