<Adrianna?>
sobota, 15 lutego 2014
Od Zero Do Adrianny
Wyszedłem z gruzu w nienaruszonym stanie. Wyniosłem stamtąd dziewczynę, która najmocniej pachniała, bo to oznaczało, że jeszcze żyje. Teraz czasem czuję jej zapach podczas, gdy ukrywam się w lesie. Czuję też, że czasem towarzyszy jej kotołak. Jego zapach również znam. Często go widywałem. Wszyscy się nim zachwycali. Według mnie był wadliwy. Jest w nim jedna mała niedopracowana część z powodu braku czasu. Powinien móc się zmieniać kota, gdyby nie to, że laboratorium zostało zniszczone mógłbym go "dokończyć".
Wyszedłem z lasu na polowanie. Robię to bardzo rzadko, ponieważ nie chcę krzywdzić za dużej ilości istot żywych. Niedaleko kilku gór wpadłem na jakąś dziewczynę. Znałem jej zapach, ale jej nigdy nie widziałem.
-Przepraszam-Powiedziałem do niej
<Adrianna?>
<Adrianna?>
Od Jane Doe
Jane szła powoli dawną estakadą centralną. Trampki zapadały się w mieszaninie ścieków i sadzy, wydając z siebie chlupoczący dźwięk przy każdym kroku. Czarne włosy przylepiały jej się do twarzy. Było nieznośnie gorąco. Od czasu zniszczenia laboratorium temperatura w Tokio zdawała się stale podnosić, powietrze gęstnieć. I jeszcze ten zapach - mieszanina siarki, amoniaku i czegoś, co kojarzyło się z dzikim, przerażonym zwierzęciem.
Dziewczyna zerknęła za siebie. Tak jak jej się wydawało miała ogon. Chuderlawy, obdarty człeczyna śledził ją od „amerykańskiego” targu. Nie o niego jej chodziło. Na stanowisku z nielegalną bronią upatrzyła zdrowego, silnego trzydziestolatka. To on miał teraz za nią iść, a nie ta marna imitacja istoty ludzkiej.
„Nie jesteś mi potrzebny, szczurze.” - pomyślała.
„Nie jesteś mi potrzebny, szczurze.” - pomyślała.
Doskonale zdawała sobie sprawę, w jakim celu mężczyzna cierpliwie za nią podąża. Samce były tak przewidywalne. Buzia szesnastolatki, chude nogi obleczone w dwie potargane podkolanówki, plisowana spódniczka – to stawało się zbyt proste. A proste rzeczy nudziły ją coraz bardziej.
Jane zwolniła kroku i powoli, jakby od niechcenia, zaczęła przekształcać swoją twarz. Oczy poczęły się zmniejszać, stawały się dwoma, czarnymi perełkami. Nos wydłużał się i podnosił, policzki obwisały, broda cofała się, a skórę zaczynała porastać szorstka szczecina krótkich włosków.
Stanęła, czekając. Była w najwyższym punkcie estakady, 80 metrów nad ziemią.
Wyczuwała rosnącą satysfakcję śledzącego - w jego głowie jawił się obraz dziecka, które jest przerażone, że nie jest nawet w stanie się ruszyć. Położył jej rękę na ramieniu.
„Pomóc Ci maleńka? Ja pomogę Tobie, Ty mnie...”
„Pomóc Ci maleńka? Ja pomogę Tobie, Ty mnie...”
Jane odwróciła się do niego przodem, szczerząc zęby w uśmiechu. Świński ryj znalazł się tuż przed jego oczami.
„O tak chętnie, Ci pomogę...”- wydobyło się z wieprzowatej mordy.
„O tak chętnie, Ci pomogę...”- wydobyło się z wieprzowatej mordy.
Mężczyzna zbladł przerażony. Krok po kroku zaczął wycofywać się w stronę krawędzi estakady, dawno pozbawionej barierki.
Jane ryknęła sztucznym, zwierzęcym śmiechem – to wystarczyło. Facet odwrócił się histerycznie, zatoczył i bezdźwięcznie runął w dół.
Dziewczyna powoli podeszła na sam skraj drogi, przybierając swój zwykły wygląd. Spojrzała w ślad za swą ofiarą. Resztki człowieka leżały roztrzaskane o betonowe płyty. Głowa zabawnie się spłaszczyła, łopatki przebiły plecy, ukazując żółte odłamki kręgosłupa.
Bez drgnięcia powieki Jane wróciła do przerwanego marszu w dół estakady. Dwie ulice dalej zaczynała się dzielnica kanalarzy, słynących z handlu prochami. Dealerzy byli przeważnie dobrze odżywieni i przekonani o własnej sile, a przez to niezwykle naiwni. Była szansa, że tam znajdzie nowy, zdrowy obiekt, nadający się do badań.
Od Dereka
Słuchając nieco depresyjnych melodii Joy Division - od dziecka potrafiłem odtwarzać sobie muzykę bezpośrednio w głowie - dotarłem wreszcie do mojego laboratorium. Przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy: wszystkie sprzęty były porozwalane i rozrzucone po podłodze, jakby przeszło tędy monstrualne tornado. Pod stołami laboratoryjnymi leżały rozkładające się zwłoki moich kolegów. Nie czułem jednak żalu, po prostu ja przeżyłem, a oni nie. Nic bardziej nie uwypukla prozy życia jak śmierć. Rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu stalowej szafy, w której trzymaliśmy leki - nie mogłem jej nigdzie dostrzec. Odruchowo powęszyłem, lecz przecież szafa nie wydzielała żadnego zapachu. Starając się nie potknąć przemierzyłem laboratorium w tę i z powrotem, jednak po szafie nie było śladu. Zaniepokoiła mnie myśl, że ktoś mógł mnie uprzedzić, kiedy nagle ją zobaczyłem. Była dosłownie wbita w ścianę i w dodatku zasłonięta stertą sprzętu laboratoryjnego. Ciekawe, kto mógł dysponować siłą pozwalającą wbić ciężką, metalową szafę w ścianę, niczym gwóźdź pod obrazek, pomyślałem. Lub co.
Nie bez trudu odgarnąłem rupiecie zalegające wokół szafy i zajrzałem do środka. Po półkach zostało tylko wspomnienie, wnętrze wypełniał różnobarwny chaos fiolek, butelek i ampułek. Rozgarniałem ten bałagan w poszukiwaniu dużego, brązowego słoja wypełnionego białymi pigułkami. Joy Division już dawno przestało grać, a mój umysł wypełniła nerwowa gorączka i podniecenie. Wreszcie znalazłem to, czego szukałem. Uniosłem słoik ku górze i przyjrzałem się jego zawartości w bladym świetle lamp. Oceniłem, że w środku jest jakieś pół tysiąca tabletek. No, fajno, ucieszyłem się w myślach. Przyszła pora na najważniejsze. Z niemałym wysiłkiem odkręciłem wieczko i wydobyłem jedną tabletkę. Raz kozie śmierć, pomyślałem trochę bez sensu, bo przecież już nie żyłem, po czym wsunąłem pigułkę do ust. Nie poczułem żadnego smaku, ani też efektu.
Ten nastąpił po jakiejś minucie. Zaskakujące, ale zaczęło się od stóp, w których poczułem przyjemne mrowienie. Następnie podpełzło ono ku udom, brzuchu i klatce piersiowej. I wtedy nastąpiło prawdziwie epickie pieprznięcie w czerep. Całe moje ciało naprężyło się i wygięło w łuk, z gardła dobył się przeraźliwy skrzek, który postawił mi włosy na głowie. Prężyłem się i dygotałem, a mój umysł zaczął wytwarzać chaotyczne, pulsujące obrazy. Ich treść łączyła w sobie wspomnienia z różnych okresów życia oraz psychodeliczne impresje bez większego sensu. Ale jedno było niezaprzeczalnie rzeczywiste, choć wcale nie mniej przez to zdumiewające - czułem, że żyję. Czułem krew tętniącą w skroniach, serce walące w piersi niczym kafar i oddech, przyspieszony, świszczący, ale mój, mój własny. W końcu moje mięśnie sprężyły się w finalnym paroksyzmie, tak silnym, że niemal rozerwało mnie na kawałki, po czym straciłem przytomność. Ocknąłem się po jakimś czasie, nieco otumaniony, ale wciąż żywy. Widziałem na niebiesko, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Dźwignąłem się z łatwością i wykonałem kilka ruchów, nie były już ociężałe, poruszałem się sprawnie. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wyobrazić. Ja żyłem!, chciało mi się skakać z radości i, do diabła, czemu nie! - podskoczyłem jak dziecko.
Ponownie zlustrowałem laboratorium. Pod jednym ze stołów zauważyłem niebieski plecak i od razu go poznałem. Należał do Richarda, tego porąbanego Chińczyka z Hong Kongu. Richard kiedyś był jednym z najwybitniejszych fizyków medycznych, lecz dziś był po prostu martwy.
W plecaku był tylko szpanerski laptop Apple'a, teraz zupełnie bezużyteczny. Rzuciłem go na stertę klamotów wraz z kilkoma setkami lajków Richarda. Całe to internetowe barachło właśnie trafiało tam, gdzie od zarania było jego miejsce - na śmietnik Historii.
Zapakowałem słój i zarzuciłem plecak na ramię. Po chwili schyliłem się i zdjąłem zegarek z nadgarstka Richarda. Był to tani timex, ale wystarczająco dobry do tego, by odmierzać czas. Wraz z podniesieniem moich sił witalnych, wróciło logiczne myślenie. Wypadało zmierzyć czas działania pigułki, co stanowiło ważną zmienną.
Byłem w końcu naukowcem.
Nie bez trudu odgarnąłem rupiecie zalegające wokół szafy i zajrzałem do środka. Po półkach zostało tylko wspomnienie, wnętrze wypełniał różnobarwny chaos fiolek, butelek i ampułek. Rozgarniałem ten bałagan w poszukiwaniu dużego, brązowego słoja wypełnionego białymi pigułkami. Joy Division już dawno przestało grać, a mój umysł wypełniła nerwowa gorączka i podniecenie. Wreszcie znalazłem to, czego szukałem. Uniosłem słoik ku górze i przyjrzałem się jego zawartości w bladym świetle lamp. Oceniłem, że w środku jest jakieś pół tysiąca tabletek. No, fajno, ucieszyłem się w myślach. Przyszła pora na najważniejsze. Z niemałym wysiłkiem odkręciłem wieczko i wydobyłem jedną tabletkę. Raz kozie śmierć, pomyślałem trochę bez sensu, bo przecież już nie żyłem, po czym wsunąłem pigułkę do ust. Nie poczułem żadnego smaku, ani też efektu.
Ten nastąpił po jakiejś minucie. Zaskakujące, ale zaczęło się od stóp, w których poczułem przyjemne mrowienie. Następnie podpełzło ono ku udom, brzuchu i klatce piersiowej. I wtedy nastąpiło prawdziwie epickie pieprznięcie w czerep. Całe moje ciało naprężyło się i wygięło w łuk, z gardła dobył się przeraźliwy skrzek, który postawił mi włosy na głowie. Prężyłem się i dygotałem, a mój umysł zaczął wytwarzać chaotyczne, pulsujące obrazy. Ich treść łączyła w sobie wspomnienia z różnych okresów życia oraz psychodeliczne impresje bez większego sensu. Ale jedno było niezaprzeczalnie rzeczywiste, choć wcale nie mniej przez to zdumiewające - czułem, że żyję. Czułem krew tętniącą w skroniach, serce walące w piersi niczym kafar i oddech, przyspieszony, świszczący, ale mój, mój własny. W końcu moje mięśnie sprężyły się w finalnym paroksyzmie, tak silnym, że niemal rozerwało mnie na kawałki, po czym straciłem przytomność. Ocknąłem się po jakimś czasie, nieco otumaniony, ale wciąż żywy. Widziałem na niebiesko, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Dźwignąłem się z łatwością i wykonałem kilka ruchów, nie były już ociężałe, poruszałem się sprawnie. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wyobrazić. Ja żyłem!, chciało mi się skakać z radości i, do diabła, czemu nie! - podskoczyłem jak dziecko.
Ponownie zlustrowałem laboratorium. Pod jednym ze stołów zauważyłem niebieski plecak i od razu go poznałem. Należał do Richarda, tego porąbanego Chińczyka z Hong Kongu. Richard kiedyś był jednym z najwybitniejszych fizyków medycznych, lecz dziś był po prostu martwy.
W plecaku był tylko szpanerski laptop Apple'a, teraz zupełnie bezużyteczny. Rzuciłem go na stertę klamotów wraz z kilkoma setkami lajków Richarda. Całe to internetowe barachło właśnie trafiało tam, gdzie od zarania było jego miejsce - na śmietnik Historii.
Zapakowałem słój i zarzuciłem plecak na ramię. Po chwili schyliłem się i zdjąłem zegarek z nadgarstka Richarda. Był to tani timex, ale wystarczająco dobry do tego, by odmierzać czas. Wraz z podniesieniem moich sił witalnych, wróciło logiczne myślenie. Wypadało zmierzyć czas działania pigułki, co stanowiło ważną zmienną.
Byłem w końcu naukowcem.
Nowa postać nowy bieg wydarzeń :P
Imiona: Waru i Yoi | Way
Pseudonimy: brak
Płeć: Fizycznie męska.
Wiek: Fizycznie każdy 16 lat, prawdziwe... kto wie...
Gatunek: Waru jest ucieleśnieniem zła, a Yoi dobra (to też znaczą ich imiona -.-) Mimo iż funkcjonują jako dwa organizmy (co prawda fizycznie są bliźniakami ale i tak) są jedną istotą.
Wygląd: Twarze szesnastolatków nadają im niewinny wyraz twarzy (przynajmniej dopóki Waru się nie uśmiecha... -.-) Nie da się wyczuć u nich żadnej aury więc zwykle są traktowani jak ludzie... no cóż mają odrobinę większą moc (lekko mówiąc).
Charaktery i umiejętności
Waru
Psychopata o morderczych zapędach. Nie zna litości. Uczucie miłości czy chociaż przyjaźni jest mu obce. Najchętniej mordował i niszczył wszystko do o koła.
Yoi
Cichy, spokojny i... dobry. Pod względem charakteru jest dokładnym przeciwieństwem brata. Woli pozostawać z tyłu i nie wtrącać się w nic co go nie dotyczy, gdzy jednak widzi jak ktoś cierpi nie może przejść obojętnie. Jest litościwy, kocha wszystko co się rusza, a to, że dogaduje się nawet jako tako ze swoim bratem jest tego najlepszym dowodem.
Obydwoje bracia potrafią wsiąkać w skóre swych towarzyszy - w węże. Waru w czarnego (tak samo psychopatycznego jak on), a Yoi w białego (tak samo spokojnego). Obydwoje potrafią też się teleportować i porozumiewać między sobą przy pomocy telepatii. Oprócz tego są zwinni i silni.
Lubią:
Waru
Mordować, zabijać...
Yoi
Ratować innych.
Historia: Jak wszyscy inni zostali stworzeniu w laboratorium, lecz po stworzeniu od razu wyglądali jakby mieli te swoje 16 lat. Byli pierwszym eksperymentem jaki kiedykolwiek został przeprowadzony. Po stworzeniu wyglądali całkiem inaczej ponieważ... byli jedną osobą. Nazwano ich w tedy Way. Po dłuższych oględzinach okazało się, że są całkowicie odporni na wszelkie tortury, na wszelkie eksperymenty na nim przeprowadzane. W 2024 w celi w której go więziono znaleziono nie jedną, a dwie osoby... Żaden z nich nie odczuwał bólu fizycznego. Yoi zawsze starał się wyrwać, by pomóc paru istotom (no cóż kilka bardzo udanych eksperymentów wypuścił), a Waru za każdym razem, gdy ktoś próbował się chociaż do niego zbliżyć zostawał zasztyletowany,a morderczy brat świetnie się przy tym bawił... Gdy doszło do tragedii w laboratorium Yoi i Waru po prostu wykopali się spod gruzów i otrzepując się z piachu i kamieni każdy rozszedł się w swoją stronę.
Towarzysze: Biały i czarny wąż. Noszą imiona swoich właścicieli. Widoczne na głównym zdjęciu.
Inne zdjęcia: Waru | Yoi
Steruje: -klaczka-
Jak widzicie powyżej dołączają do nas dwie nietypowe postaci. Waru i Yoi. Jak ich zinterpretujecie to wasza sprawa. Ja wam tylko zdradzę, że pod koniec każdego tygodnia jeden z nich będzie pisał opowiadanie... :)
Od Adrianny Do Zoey i Akumu
-Umiem się kontrolować.- Warknęłam zrywając fiolkę z szyi i rozbijając ją o ścianę jaskini. No może nie do końca była to prawda, ale pamiętam co mówili o mnie naukowcy, którzy mnie stworzyli. Pewnej nocy do mojego strażnika przeszedł jakiś facet, chyba ktoś ważny, bo wszyscy odnosili się do niego z szacunkiem. "To morderca morderców, jest szybka, silna, wyjątkowa."- Powiedział strażnik. "Więc jak ją kontrolować?" - Spytał obcy, a po chwili sam odpowiedział na swoje pytanie. "Kanima szuka pana." Wiedziałam, że to pierwsze zdanie na tablicy wiszącej przy wejściu do mojego więzienia.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Akumu przytrzymującego Zoey.
-Co chcesz zrobić? Zabić ją?- Chłopak nie był zadowolony z naszego zachowania.
-A mam pozwolić, żeby ona zabiła nas? Nie widziałeś czym jest?- Wysyczała Zoey.
-Puść ją.- Odezwałam się.- Zobaczmy, czy da radę.- Zmieniłam się, a Zoey wyrwała się z uchwytu Akumu. Była ode mnie wyższa o kilka centymetrów, ale to nie miało większego znaczenia. Wskoczyłam na jedną ze ścian jaskini, a ułamek sekundy później byłam już za dziewczyną. Zoey odwróciła się w moją stronę i rzuciła swoim sztyletem. Sztylet wbił się w moją rękę. Szybko wyjęłam go z ręki aby rana mogła się zagoić. Skoczyłam w jej stronę, a Zoey zrobiła krok w bok, abym po prostu przeleciała obok niej. Ten ruch tylko mi pomógł, bo mój ogon natrafił na jej szyję i zostawił na niej płytkie zadrapanie. Sekundę później jad zaczął działać. Dziewczyna upadła na podłogę sparaliżowana. Podeszłam do niej i spojrzałam jej w oczy. Strach, który w nich zobaczyłam, był taki sam jak strach wszystkich moich ofiar. Tylko, że tym razem nie chciałam zabić. Zmieniłam się w człowieka. -Jak już mówiłam, umiem się kontrolować .- Po tych słowach podeszłam do wyjścia. Pokazałam Zoey, że przegięła. Zanim jad przestanie działać będzie miała 2-3 godziny na przemyślenie swojego postępowania.
<Akumu? Zoey?>
-A mam pozwolić, żeby ona zabiła nas? Nie widziałeś czym jest?- Wysyczała Zoey.
-Puść ją.- Odezwałam się.- Zobaczmy, czy da radę.- Zmieniłam się, a Zoey wyrwała się z uchwytu Akumu. Była ode mnie wyższa o kilka centymetrów, ale to nie miało większego znaczenia. Wskoczyłam na jedną ze ścian jaskini, a ułamek sekundy później byłam już za dziewczyną. Zoey odwróciła się w moją stronę i rzuciła swoim sztyletem. Sztylet wbił się w moją rękę. Szybko wyjęłam go z ręki aby rana mogła się zagoić. Skoczyłam w jej stronę, a Zoey zrobiła krok w bok, abym po prostu przeleciała obok niej. Ten ruch tylko mi pomógł, bo mój ogon natrafił na jej szyję i zostawił na niej płytkie zadrapanie. Sekundę później jad zaczął działać. Dziewczyna upadła na podłogę sparaliżowana. Podeszłam do niej i spojrzałam jej w oczy. Strach, który w nich zobaczyłam, był taki sam jak strach wszystkich moich ofiar. Tylko, że tym razem nie chciałam zabić. Zmieniłam się w człowieka. -Jak już mówiłam, umiem się kontrolować .- Po tych słowach podeszłam do wyjścia. Pokazałam Zoey, że przegięła. Zanim jad przestanie działać będzie miała 2-3 godziny na przemyślenie swojego postępowania.
<Akumu? Zoey?>
piątek, 14 lutego 2014
Od Zoey Do Akumu i Adrianny
Zebraliśmy wszystko co zostało przez nas porzucone i poszliśmy w kierunku jaskini.
-Wiesz, że zaczną przez nią za nami węszyć z "psami" przez nią? - Skinęłam głową na Adriannę, która szła za nami spokojnie. Akumu tylko pokiwał spokojnie głową potwierdzając to co do niego powiedziałam. Wspięliśmy się do jaskini i zaczęliśmy to wszystko układać. Książki Akumu zajęły najwięcej miejsca, ale przynajmniej zrobiło się tutaj przytulniej. Wyjęłam z kieszeni sukienki małą fiolkę na rzemieniu i z rękawa sztylet. Czułam na sobie spojrzenie obojga. Rozcięłam sobie przegub i pozwoliłam kilku kroplom krwi spłynąć do buteleczki. Podeszłam do Adrianny i wzięłam jej dłoń do ręki. Próbowała ją wyrwać patrząc się na mnie zlękniona.
-Nie bój się - Mruknęłam do niej i rozcięłam jej palca po czym wymieszałam jej krew z moją.
-Co ty...?-Nie dokończyła, bo jej przerwałam
- Noś to zawsze, a nie będziesz się zmieniała w nocy niekontrolowanie i zawsze zachowasz człowieczeństwo -Powiedziałam do niej zakładając jej fiolkę na rzemyku na szyi.
<Wasza kolej :3>
-Wiesz, że zaczną przez nią za nami węszyć z "psami" przez nią? - Skinęłam głową na Adriannę, która szła za nami spokojnie. Akumu tylko pokiwał spokojnie głową potwierdzając to co do niego powiedziałam. Wspięliśmy się do jaskini i zaczęliśmy to wszystko układać. Książki Akumu zajęły najwięcej miejsca, ale przynajmniej zrobiło się tutaj przytulniej. Wyjęłam z kieszeni sukienki małą fiolkę na rzemieniu i z rękawa sztylet. Czułam na sobie spojrzenie obojga. Rozcięłam sobie przegub i pozwoliłam kilku kroplom krwi spłynąć do buteleczki. Podeszłam do Adrianny i wzięłam jej dłoń do ręki. Próbowała ją wyrwać patrząc się na mnie zlękniona.
-Nie bój się - Mruknęłam do niej i rozcięłam jej palca po czym wymieszałam jej krew z moją.
-Co ty...?-Nie dokończyła, bo jej przerwałam
- Noś to zawsze, a nie będziesz się zmieniała w nocy niekontrolowanie i zawsze zachowasz człowieczeństwo -Powiedziałam do niej zakładając jej fiolkę na rzemyku na szyi.
Nowa postać!
Imię: Jane Doe / Dr Hog
Pseudonim: brak
Płeć: dziewczyna (postać ludzka) / samiec (postać zwierzęca)
Wiek: biologiczny 16,5 - rzeczywisty 92 (nieśmiertelna istota)
Gatunek: zmiennokształtny
Wygląd: Jane na co dzień jest drobniutką, czarnowłosą, wielkooką dziewczynką. Wygląda na ciężko schorowaną osobę - pod oczami ma ciemne sińce, skóra jej jest nienaturalnie blada, tylko na policzkach ma czerwonawe rumieńcem jak osoba, którą trawi wysoka gorączka. Ubiera się przeważnie w czarną, plisowaną spódniczkę, białą bluzeczką i marynarkę, lub narzuca na siebie biały, szpitalny fartuch. Jest tak niepozorna, że często bywa ofiarą zaczepek i docinek...
Przeważnie jest w stanie to ignorować - w końcu ma ważniejsze rzezy na głowie, niż głupi ludzie na ulicy.
Chyba, że ktoś ją naprawdę zdenerwuje... Wtedy pojawia się on...
Charakter i umiejętności: Jane ma swój cel. Nic innego ją nie interesuje... Jest zimna, wyrachowana i przede wszystkim skuteczna. Jej wygląd niewinnej dziewczynki, pozwala zwabiać jej dorosłych mężczyzn do laboratorium, a potem... jako Dr Hog powoli i skutecznie przeprowadza kolejne badania - bardzo bolesne i w większości kończące się bardzo źle dla pacjentów.
Po 92 latach nie wiadomo już, czy Jane naprawdę dąży do przywrócenia swojej pierwotnej formy, czy po prostu chce zabić jakoś czas, który dla nieśmiertelnej płynie naprawdę wolno.
Lubi: Jane nic nie lubi...
Partner: brak
Historia: Jane urodziła się w rodzinie lekarzy. Była rozpieszczaną córeczką, ulubienicą całej rodziny. Niestety nic, co dobre nie trwa wiecznie... Rodzice Jane zginęli tragicznie podczas jednego z eksperymentów. Opiekę nad Jane przejął jej wuj, brat mamy. Szybko okazało się, że Jane nie jest dla niego ukochaną bratanicą, tylko szansą na kontynuowanie nieudanych eksperymentów. Jane przez wiele miesięcy była torturowana w laboratorium i pewnie jej marne życie skończyłoby się śmiercią w męczarniach, gdyby nie ostatni zabieg... Próba połączenia jej DNA z DNA świni, sprawiła, że jej organizm oszalał. Część komórek zaczęła mutować, część obumarła... Przez kilka dni dziewczyna leżała w sali zabiegowej na przemian budząc się i mdlejąc z bólu... ale w końcu ostatecznie powstał on - Dr Hog. Ciało Jane zaczęło rosnąć, mięśnie twardnieć, narządy płciowe zmieniać się... I stopniowo z drobnej dziewczynki stała się niesamowicie silnym, pół człowiekiem - pół wieprzem. Jej wuj, który nieopacznie wszedł do sali próbując podać kolejną dawkę mutagenu, został rozerwany na strzępki, krwawe plamy pokryły ściany laboratorium. Gdy Jane zdała sobie sprawę, co zrobiła, zmieniła się na powrót w małą, przestraszoną dziewczynkę. Było to w sierpniu 1922 roku... Jane od tego czasu nie zmieniła się ani odrobinę, nie starzała się, nie rosła... Ale zyskiwała coraz większą kontrolę nad mutacją. Teraz sama rozpoczęła eksperymenty, by z powrotem stać się człowiekiem. Tylko, że mutacja zabrała jej to, co najbardziej ludzkie - uczucia. Jane nie współczuje, nie kocha...
Towarzysz: brak
Inne zdjęcia: Jako Dr Hog
Steruje: s*******a@gmail.com
Od Adrianny Do Akumu i Zoey
Dopiero teraz spojrzałam na chłopaka. Na jego twarzy malowało się zdziwienie. Zmieniłam się z powrotem w człowieka i podniosłam jedną z reklamówek.
-Masz zamiar to zostawić?- Spytałam podnosząc kolejny pakunek. Chłopak spojrzał na Zoey, która właśnie do nas dołączyła.
<Zoey? Akumu?>
-Masz zamiar to zostawić?- Spytałam podnosząc kolejny pakunek. Chłopak spojrzał na Zoey, która właśnie do nas dołączyła.
<Zoey? Akumu?>
czwartek, 13 lutego 2014
Od Akumu Do Zoey i Adrianny
Zaczynało mnie pomału to wszystko nudzić. Nie dość, że codziennie robiliśmy dokładnie to samo. Codziennie łażenie tą samą drogą po tysiąc razy. Codziennie przeszukiwanie domów przy tej samej ulicy, bo właśnie ona jest najbezpieczniejsza. Jakby tego było mało za swoim ogonem cały czas czułem kroki dziewczyny, która w każdej chwili mogła się zmienić w jakiegoś cholernego jaszczura. Pięknie! W miarę upływu godzin narastała we mnie ta frustracja. Obydwie dziewczyny zdawały się niczego nie dostrzegać. No cóż ja sam starałem się tego nie okazywać choć wrzało we mnie jak woda w czajniku. Od pewnego czasu nie słuchałem już ani Zoey ani tamtej dziewczyny - Adrianny jak pamięć mnie nie myli (a myli mnie rzadko). Między obydwiema tymi istotami co chwilę wybuchały jakieś kłótnie. Ja zaciskałem tylko zęby. W pewnym momencie moim uszom dobiegł jakiś odgłos. Niewątpliwie kroki choć mocno przytłumione.
-Zamknijcie się! - warknąłem do dziewczyn. Zoey automatycznie się zamknęła, a Adrianna tylko uśmiechnęła się kpiąco.
-Co...? - zaczęła Zoey ale po chwili sama to usłyszała - Ludzie! - warknęła.
-I elfy. - dodałem. - Niewątpliwie polują. Cholera! Zmywamy się stąd! Teraz! - Zoey nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast przemieniła się w kota i kilkoma zwinnymi ruchami wskoczyła na dach najbliższego budynku upuszczając siatki, zrobiłem podobnie (tylko, że z przyczyn fizycznych nie zmieniłem się w kota). Pognaliśmy jak najszybciej przed siebie, co jak co ale banda uzbrojonych ludzi, którzy na dodatek mają jakiś chory sojusz z elfami to nie jest zbyt dobry kompan. Nagle Zoey zatrzymała się gwałtownie.
-A gdzie Adrianna?! - warknęła
-A niech ją... - Pobiegłem z powrotem. Ostrożnie wychyliłem się za krawędź dachu i aż jęknąłem z rozpaczy. Adrianna stała sobie jak gdyby nigdy nic na środku drogi odwrócona twarzą do źródła odgłosów.
-Adrianna! - Zawołałem. - Choć no tu! Chcesz żeby cię złapali?! - Lecz ona nadal sobie tak po prostu stała. W tej chwili wyszedł pierwszy człowiek. Jak na filmach w zwolnionym tempie zobaczyłem to co się potem wydarzyło. Człowiek dosłownie wyskoczył z bocznej uliczki i celując w Adriannę nacisną spust. Zrobiło mi się nie dobrze, bo wiedziałem co zaraz zobaczę. Lecz jak bardzo się przeliczyłem. Wystarczyło jedno mrugnięcie okiem, by przede mną wyrósł jaszczur wielkości małego domu. Z zaskoczenia zaparło mi dech w piersiach i resztę obserwowałem ze wstrzymanym oddechem. Potwór machnął łapą wyrzucając pocisk w odwrotną stronę, siła tego uderzenia była porównywalna do siły granatu więc w jednej chwili wszyscy ludzie w promieniu 2 metrów zostali zesłani na tamten świat...
<Zoey? Adrianna?>
-Zamknijcie się! - warknąłem do dziewczyn. Zoey automatycznie się zamknęła, a Adrianna tylko uśmiechnęła się kpiąco.
-Co...? - zaczęła Zoey ale po chwili sama to usłyszała - Ludzie! - warknęła.
-I elfy. - dodałem. - Niewątpliwie polują. Cholera! Zmywamy się stąd! Teraz! - Zoey nie trzeba było dwa razy powtarzać. Natychmiast przemieniła się w kota i kilkoma zwinnymi ruchami wskoczyła na dach najbliższego budynku upuszczając siatki, zrobiłem podobnie (tylko, że z przyczyn fizycznych nie zmieniłem się w kota). Pognaliśmy jak najszybciej przed siebie, co jak co ale banda uzbrojonych ludzi, którzy na dodatek mają jakiś chory sojusz z elfami to nie jest zbyt dobry kompan. Nagle Zoey zatrzymała się gwałtownie.
-A gdzie Adrianna?! - warknęła
-A niech ją... - Pobiegłem z powrotem. Ostrożnie wychyliłem się za krawędź dachu i aż jęknąłem z rozpaczy. Adrianna stała sobie jak gdyby nigdy nic na środku drogi odwrócona twarzą do źródła odgłosów.
-Adrianna! - Zawołałem. - Choć no tu! Chcesz żeby cię złapali?! - Lecz ona nadal sobie tak po prostu stała. W tej chwili wyszedł pierwszy człowiek. Jak na filmach w zwolnionym tempie zobaczyłem to co się potem wydarzyło. Człowiek dosłownie wyskoczył z bocznej uliczki i celując w Adriannę nacisną spust. Zrobiło mi się nie dobrze, bo wiedziałem co zaraz zobaczę. Lecz jak bardzo się przeliczyłem. Wystarczyło jedno mrugnięcie okiem, by przede mną wyrósł jaszczur wielkości małego domu. Z zaskoczenia zaparło mi dech w piersiach i resztę obserwowałem ze wstrzymanym oddechem. Potwór machnął łapą wyrzucając pocisk w odwrotną stronę, siła tego uderzenia była porównywalna do siły granatu więc w jednej chwili wszyscy ludzie w promieniu 2 metrów zostali zesłani na tamten świat...
<Zoey? Adrianna?>
Od Dereka
Chwyciłem się poręczy schodów i już miałem napełznąć prawą stopą na stopień, kiedy nagła myśl osadziła mnie w miejscu. Super-feta!, pacnąłem się w czoło z taką mocą, aż poczułem jak zatrzeszczały kręgi szyjne. Zespół badawczy, którego byłem członkiem, pracował nad różnymi projektami, a jednym z nich były eksperymenty z syntetyzowaniem ulepszonej wersji amfetaminy dla celów wojskowych. Po miesiącach prób chemikom wciąż nie udawało się wytworzyć substancji o odpowiedniej mocy, która jednocześnie byłaby bezpieczna dla żołnierzy. Testy na biednych szeregowcach nie przyniosły obiecujących efektów, szczególnie w zakresie bezpieczeństwa. Owszem, super-feta, jak ją potocznie nazywaliśmy, podnosiła - i to znacznie - ogólne parametry żołnierzy, ale jednocześnie, no cóż... Jeśli widzieliście finałową scenę filmu "Martwica mózgu", to możecie wyobrazić sobie, w jaki sposób skończył się eksperyment. Nasza amfetamina wywoływała u ludzi napady psychozy paranoidalej połączonej z atawistyczną wprost agresją. Szeregowcy dosłownie zagryzali się na śmierć i gołymi rękami wypruwali sobie flaki. Ci, którzy przeżyli eksperyment także wkrótce umarli z powodu bezsenności. Najwytrwalszy żołnierz nie spał dwa tygodnie, zanim nie rozwalił sobie głowy o ścianę. Tak, super-feta to nie były żelki Haribo, ale w obecnej sytuacji dopalacz mógłby zwiększyć moje szanse przetrwania. Taki nieruchawy kloc zgniłego mięsa jak ja, stanowił łatwy cel. Zresztą, pal diabli wrogów, łazić w tempie żółwia było okropnie nudne, zwłaszcza dla kogoś, kto w poprzednim wcieleniu cierpiał na ADHD. Być może, ale tylko być może, super-feta poprawiłaby nieco moją motorykę i koordynację wzrokowo-ruchową. Chociaż nie prowadziliśmy testów na zombie, warto było podjąć ryzyko. Nie zamierzałem również zawracać sobie głowy paranoją. Wszystko wokół było koszmarem szaleńca i nie wyglądało na to, by mogło być gorzej.
Zapasy super-fety trzymane były w naszym laboratorium, w sekcji A, co oznaczało całkiem-całkiem spacerek. Podjąłem jednak decyzję i powoli ruszyłem w kierunku łącznika. Jeszcze wczoraj pokonałbym odległość w dziesięć minut, najdalej w kwadrans. Dziś, przy dobrych wiatrach miałem szansę dotrzeć do celu za kilka godzin.
Od Wity
Leżę na ziemi, powoli czuję jak wraca mi świadomość. Potworny ból przeszywa moją głowę. To pewnie znowu kac. Zaraz, to nie może być kac, przeszło mi przez głowę, wczorajsza noc zakończyła się herbatką i jakąś łzawą komedią romantyczną. Boże jaka była najgorsza. Leniwie otwieram oczy i... na co ja właściwie patrzę? Jarzeniówka nieznośnie buczy (zawsze mnie to irytowało, to jedyny plus pracy na ulicy – nie buczą i nie migają te zasrane jarzeniówki), ale to nie to mnie zaniepokoiło. To takie uczucie, kiedy budzisz się w nocy i nie pamiętasz co ci się śniło, ale wiesz, że nie było to dobre. Powoli podnoszę głowę i sama nie wierzę w to co widzę. Totalna rozdupa! Leżę na podłodze, dookoła rozwalone stoły, połamane krzesła, pod nogami mam całą zawartość czegoś co do niedawna było chyba lodówką. To musi być pokój socjalny. Ale co ja tu właściwie robię? Wstaję, a przynajmniej mam mocne postanowienie, że wstanę, bo ból przeszywa mi całe ciało. Powoli podnoszę się na łokciach i widzę obok siebie Jennę. Nigdy jej nie lubiłam, ale w tej sytuacji cieszy mnie jej widok. Klękam przed nią i staram się ją obudzić. Z niewiarygodnym jak na ten moment wysiłkiem odwracam ją na plecy. No i z Jenną sobie jednak nie porozmawiam, bo zamiast twarzy ma krwawą papkę, a z jej brzucha wystaje kawałek nogi od krzesła. Jak już wspomniałam nigdy jej nie lubiłam...
Od Zoey Do Akumu i Adrianny
-Jak chcesz się nas trzymać, to panuj trochę nad sobą w nocy
-Rzuciłam szorstko w jej stronę
-Co dzisiaj robimy? - Spojrzała się na nas
-Ty rób co chcesz, my idziemy dalej szukać rzeczy - Akumu odpowiedział za mnie Poszliśmy tam gdzie wczoraj, tylko że zaczęliśmy od końca ulicy od bogatszych domów. Dzisiaj się nie rozdzielaliśmy. Cały czas za nami chodziła Adrianna, ale nie wchodziła do domów, tylko zawsze nie wiedzieć czemu czekała przez budynkiem. Wróciliśmy do jaskini obładowani dosyć sporą ilością jedzenia kilkoma książkami (znowu) i ubraniami.
<Wasza kolej :3>
-Rzuciłam szorstko w jej stronę
-Co dzisiaj robimy? - Spojrzała się na nas
-Ty rób co chcesz, my idziemy dalej szukać rzeczy - Akumu odpowiedział za mnie Poszliśmy tam gdzie wczoraj, tylko że zaczęliśmy od końca ulicy od bogatszych domów. Dzisiaj się nie rozdzielaliśmy. Cały czas za nami chodziła Adrianna, ale nie wchodziła do domów, tylko zawsze nie wiedzieć czemu czekała przez budynkiem. Wróciliśmy do jaskini obładowani dosyć sporą ilością jedzenia kilkoma książkami (znowu) i ubraniami.
<Wasza kolej :3>
Od Adrianny Do Akumu i Zoey
Szłam za nimi do tej kryjówki. Kiedy tam dotarliśmy okazało się, że to niewielka jaskinia. Kotołak i zmiennokształtna weszli do środka, ale ja zostałam przed wejściem.
-Nocą lepiej nie przebywać na zewnątrz. Wchodzisz? - Spytał chłopak. Miał rację, ściemniało się.
-Nie chcecie mnie tam w nocy. - Odparłam.
-Jak chcesz. - Mruknęła dziewczyna, zdaje się Zoey. Jedno z nich zasunęło głaz chroniący wejście do jaskini, a ja wdrapałam się na jedno z pobliskich drzew. ~Rano~ Kiedy znowu byłam człowiekiem zauważyłam, że jestem tylko kilkaset metrów od drzewa na którym usnęłam. Poszłam w stronę jaskini, z której właśnie wychodzili Zoey i jej znajomy.
<Akumu? Zoey?>
-Nocą lepiej nie przebywać na zewnątrz. Wchodzisz? - Spytał chłopak. Miał rację, ściemniało się.
-Nie chcecie mnie tam w nocy. - Odparłam.
-Jak chcesz. - Mruknęła dziewczyna, zdaje się Zoey. Jedno z nich zasunęło głaz chroniący wejście do jaskini, a ja wdrapałam się na jedno z pobliskich drzew. ~Rano~ Kiedy znowu byłam człowiekiem zauważyłam, że jestem tylko kilkaset metrów od drzewa na którym usnęłam. Poszłam w stronę jaskini, z której właśnie wychodzili Zoey i jej znajomy.
<Akumu? Zoey?>
Nowa postać!
Imię: Wita
Pseudonim: brak
Płeć: dziewczyna
Wiek: 27
Gatunek: człowiek
Charakter i umiejętności: Jestem czujna, zawsze! i od zawsze! Nikomu nie ufam, pracuję sama w myśl starego przysłowia pszczół: umiesz liczyć, licz na siebie. Nie jestem zbyt błyskotliwa, ale mam silny instynkt przetrwania. Dobrze władam bronią każdego rodzaju, ale preferuję karabiny (może być np. M60).
Hobby: w wolnych chwilach szydełkuję
Partner: w nowym świecie przestał istnieć (dosłownie i w przenośni ;)
Historia: szukając szczęścia uciekłam z rodzinnej wioski gdzieś na północy Rosji. Po 2 latach tułaczki i podejmowania się różnych zajęć (w tym również i tego, który uznawany jest za najstarszy zawód świata) trafiłam wreszcie do Japonii. Tam jeden z moich stałych klientów, bardzo miły zresztą jegomość zaproponował mi, abym pracowała w jego laboratorium jako sprzątaczka. Chętnie podjęłam wyzwanie. Z uwagi na duże walory, zadania, które mi powierzano nie wymagały dużego nakładu sił i czasu, więc mogłam często przyglądać się pracy specjalistów oraz w wolnym czasie rozwijać swoje hobby - strzelanie do puszek. W tym czasie poznałam również mojego ówczesnego partnera, który był weteranem wojennym. Dzięki niemu zapałałam miłością do broni i wojny i nadal doskonaliłam refleks i technikę. Aż tu nagle cały mój świat stanął w płomieniach. I tu zaczyna się całkiem nowa historia Wity - rosyjskiej emigrantki.
Towarzysz: brak
Inne zdjęcia: brak
Steruje: t*****e.s*t@gmail.com
Od Akumu Do Adrianny i Zoey
Szliśmy tak w milczeniu słuchając jak za nami idzie. Działała mi na nerwy. Mniej więcej w połowie drogi nie wytrzymałem.
-Czego chcesz? - zapytałem ostrym tonem nie odwracając się nawet
-Niczego.
-To czemu za nami idziesz.
-Bo mnie ciekawicie.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - warknąłem
-Eh, jeśli piekło istnieje to i tak już jestem na nie skazana, takie potwory jak ty czy ja raczej nie mają czego szukać w niebie, nie uważasz?
-Jesteś zmiennokształtna. - nie było to pytanie po prostu chciałem zmienić temat. Odwróciłem się w kierunku dziewczyny.
-Tak. - odpowiedziała
-Czego od nas chcesz?
-Niczego. Ciekawicie mnie.
-Czemu?
-A co to? Przesłuchanie.
-Można tak powiedzieć - wtrąciła się Zoey - odpowiadaj - warknęła jeszcze. Dziewczyna tylko się uśmiechnęła. Naprawdę mnie wkurzała.
-Słuchaj no. Nie używam przemocy bez potrzeby ale jak będzie trzeba to nie będzie dla mnie stanowiło problemu odniesienie cię na bezpieczną odległość.
-Pójdę znowu.
-Czegoś się tak przyczepiła!
-Już mówiłam, że mnie ciekawicie. - westchnąłem głęboko. Spojrzałem na Zoey porozumiewawczo. Chwilę się zastanawiała po czym kiwnęła głową bez większego zapału.
-Dobra. Chcesz iść z nami do mojej kryjówki?
-I tak bym poszła.
-No to dostajesz oficjalne zaproszenie. - powiedziałem nie szczędząc ironii
-Cieszę się. - odpowiedziała jak najbardziej poważnie
-Jeden fałszywy ruch i już więcej nie poruszysz nawet palcem jasne?! - dodała jeszcze Zoey. Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i poszła za nami...
<Adrianna? Zoey?>
-Czego chcesz? - zapytałem ostrym tonem nie odwracając się nawet
-Niczego.
-To czemu za nami idziesz.
-Bo mnie ciekawicie.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - warknąłem
-Eh, jeśli piekło istnieje to i tak już jestem na nie skazana, takie potwory jak ty czy ja raczej nie mają czego szukać w niebie, nie uważasz?
-Jesteś zmiennokształtna. - nie było to pytanie po prostu chciałem zmienić temat. Odwróciłem się w kierunku dziewczyny.
-Tak. - odpowiedziała
-Czego od nas chcesz?
-Niczego. Ciekawicie mnie.
-Czemu?
-A co to? Przesłuchanie.
-Można tak powiedzieć - wtrąciła się Zoey - odpowiadaj - warknęła jeszcze. Dziewczyna tylko się uśmiechnęła. Naprawdę mnie wkurzała.
-Słuchaj no. Nie używam przemocy bez potrzeby ale jak będzie trzeba to nie będzie dla mnie stanowiło problemu odniesienie cię na bezpieczną odległość.
-Pójdę znowu.
-Czegoś się tak przyczepiła!
-Już mówiłam, że mnie ciekawicie. - westchnąłem głęboko. Spojrzałem na Zoey porozumiewawczo. Chwilę się zastanawiała po czym kiwnęła głową bez większego zapału.
-Dobra. Chcesz iść z nami do mojej kryjówki?
-I tak bym poszła.
-No to dostajesz oficjalne zaproszenie. - powiedziałem nie szczędząc ironii
-Cieszę się. - odpowiedziała jak najbardziej poważnie
-Jeden fałszywy ruch i już więcej nie poruszysz nawet palcem jasne?! - dodała jeszcze Zoey. Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie i poszła za nami...
<Adrianna? Zoey?>
Od Dereka
Zmieniłem się, ale nie aż tak bardzo, jak mógłbym przypuszczać, myślałem, sunąc powoli korytarzem. Zmieniły się okoliczności, ale na dobrą sprawę byłem taki jak wcześniej. Biały fartuch zmienił się w brudną, odrażającą szmatę pokrytą rdzawymi plamami krwi, która skapywała z mojej brody, ale głód... Głód był już wcześniej. W laboratorium spędzałem całe doby, żywiąc się kanapkami z automatu i colą, nie odrywając przy tym przekrwionych oczu od okularów mikroskopu w nadziei, że wreszcie TO odkryję. Nobel, sława, pieniądze. W ciasnej tokisjkiej dziupli, którą z przesadą nazywałem mieszkaniem, byłem rzadkim gościem. Liczyła się tylko praca, poświęciłem dla niej swoje życie, które, z obecnej perspektywy, wydawało się jałowe i nieznaczące. Nobel!, roześmiałem się, lecz śmiech mój zabrzmiał jak lepki bulgot, który zaraz przywarł krótkim echem do ścian korytarza.
Głód wiedzy wczoraj, głód mięsa dzisiaj. Ostatecznie, co za, kurwa, różnica.
Prędzej czy później ktoś rozłupie moją przegniłą czaszkę łopatą, przynosząc mi wreszcie ukojenie. Widziałem stwory, które tutaj trzymano. Mutanty, morfy, pieprzone wampiry, wszystko to szybkie jak kasjerzy w McDonaldzie - w walce z nimi nie miałem najmniejszych szans. Nawet gdybym spróbował im wyjaśnić, że jakoś żyję i myślę... Jednak nie widziałem takiej możliwości. Moje gardło zmieniło się w rozgnieciony kartofel, a dłonie nadawały się jedynie do tego, by rozerwać komuś bebechy, nie zaś do utrzymywania ołówka. Czy ja w ogóle chciałem żyć tym martwym, pozbawionym żaru i pulsu życiem?
Zapragnąłem jak najszybciej opuścić ponure kazamaty laboratorium. Byle na powierzchnię, na słońce, zadecydowałem. Niech już dopadnie mnie jeden z tych zmutowanych dziwolągów, które oczywiście powydostawały się na wolność i rozpierzchły po świecie niczym mordercza szarańcza. Na zewnątrz!, niech to się wreszcie skończy.
Schyliłem się, by podnieść martwego szczura rozciągniętego na podłodze w wyzywającej pozie, ze sterczącymi ku górze łapkami. Beznamiętnie włożyłem go do ust i powlokłem się w kierunku schodów przeciwpożarowych.
Głód wiedzy wczoraj, głód mięsa dzisiaj. Ostatecznie, co za, kurwa, różnica.
Prędzej czy później ktoś rozłupie moją przegniłą czaszkę łopatą, przynosząc mi wreszcie ukojenie. Widziałem stwory, które tutaj trzymano. Mutanty, morfy, pieprzone wampiry, wszystko to szybkie jak kasjerzy w McDonaldzie - w walce z nimi nie miałem najmniejszych szans. Nawet gdybym spróbował im wyjaśnić, że jakoś żyję i myślę... Jednak nie widziałem takiej możliwości. Moje gardło zmieniło się w rozgnieciony kartofel, a dłonie nadawały się jedynie do tego, by rozerwać komuś bebechy, nie zaś do utrzymywania ołówka. Czy ja w ogóle chciałem żyć tym martwym, pozbawionym żaru i pulsu życiem?
Zapragnąłem jak najszybciej opuścić ponure kazamaty laboratorium. Byle na powierzchnię, na słońce, zadecydowałem. Niech już dopadnie mnie jeden z tych zmutowanych dziwolągów, które oczywiście powydostawały się na wolność i rozpierzchły po świecie niczym mordercza szarańcza. Na zewnątrz!, niech to się wreszcie skończy.
Schyliłem się, by podnieść martwego szczura rozciągniętego na podłodze w wyzywającej pozie, ze sterczącymi ku górze łapkami. Beznamiętnie włożyłem go do ust i powlokłem się w kierunku schodów przeciwpożarowych.
poniedziałek, 10 lutego 2014
Nowa postać!
Imię: Zero
Pseudonim: -
Płeć: Chłopak
Wiek: 19
(nieśmiertelny)
Gatunek: Wampir
Wygląd: Zero jest
wysokim chłopakiem o jasnych włosach szaro-fioletowych oczach. Po lewej stronie
ma tatuaż.
Charakter i
umiejętności: Miły, przyjazny, współczujący, Oschły, Może być wredny,
małomówny, bezinteresowny, Szalony (w złym sensie), stara się cały czas trzymać
kontrolę nad swoim pragnieniem. Nie chce się karmić krwią, ale musi bo inaczej
umrze.
Lubi (Hobby): -
Partner: -
Historia: Zero
był jednym z wampirów, którzy się zajmowali "cięższymi" przypadkami
mutantów. Nie był on kimś ważnym. W zasadzie, to wszyscy się nim wysługiwali,
bo był miły i potrafił dotrzeć do każdego z "pacjentów". Gdy pewnego
dnia się zajmował zmiennokształtną w piwnicy wszystko się zawaliło. Wyniósł
dziewczynę na zewnątrz sam odszedł jak najdalej. Ukrywa się w lesie przy
górach.
Towarzysz: -
Inne zdjęcia: 1
Steruje: Sui Fong
niedziela, 9 lutego 2014
Od Zoey Do Adrianny i Akumu
Na schodach w domu, z którego przed chwilą widziałam dziewczynę średniego wzrostu. Widząc mnie chciała się cofnąć, ale potknęła się o stopień i przewróciła do tyłu. Nic nie zrobiłam. Tylko wyszłam z tego domu.
Idąc razem z Akumu podałam mu kurtkę.
-Załóż ją - Poleciłam mu i wykonał moje polecenie.
Spojrzałam się przez ramię i zobaczyłam dziewczynę ze schodów, która szła teraz za nami. Zwolniłam kroku. Akumu na szczęście nie zauważył. Po chwili odwróciłam się i podeszłam do dziewczyny powoli się przygotowując się do wyciągnięcia sztyletu.
-Kim jesteś?-Spojrzałam się na nią wyciągając sztylet z rękawa i przyciskając jej do gardła
-A-Adriana...-Wyszeptała lekko się mnie chyba bojąc. I dobrze. Im więcej osób się Ciebie boi masz większe szanse na przeżycie. Po chwili Akumu do mnie podszedł i chwycił za ramię.
-Zoey, zostaw ją...-Szepnął do mnie odciągając delikatnie od niej. Odwróciłam się z chłopakiem i kontynuowaliśmy wędrówkę do jaskini. Słyszałam każdy krok dziewczyny i każdą sekundę jej oddechu. Nie wątpiłam, że Akumu również ją słyszy.
<Akumu? Adrianna?>
-A-Adriana...-Wyszeptała lekko się mnie chyba bojąc. I dobrze. Im więcej osób się Ciebie boi masz większe szanse na przeżycie. Po chwili Akumu do mnie podszedł i chwycił za ramię.
-Zoey, zostaw ją...-Szepnął do mnie odciągając delikatnie od niej. Odwróciłam się z chłopakiem i kontynuowaliśmy wędrówkę do jaskini. Słyszałam każdy krok dziewczyny i każdą sekundę jej oddechu. Nie wątpiłam, że Akumu również ją słyszy.
<Akumu? Adrianna?>
Od Adrianny Do Zoey
Wędrowałam od domu do domu w poszukiwaniu jedzenia i potencjalnych towarzyszy. Pewnego dnia do domu w którym akurat przebywałam weszła jakaś dziewczyna. Wycofałam się na piętro, tak, żebm mogła ją widzieć, ale też abym była poza jej zasięgiem. Może i wyglądała na zwykłego człowieka, ale kto wie czym jest. Dziewczyna miała długie ciemne włosy i czarną sukienkę. Przeszukiwała kuchnię, ale dobrze wiem, że w lodówce nie było już niczego co nadawałoby się do jedzenia. Kiedy ona też się o tym przekonała skierowała się do wyjścia, ale w ostatniej chwili postanowiła wejść na piętro. Spojrzała w górę schodów i zatrzymała się. Nie było możliwości, żeby mnie nie zauważyła, bo stałam kilka stopni ponad nią.
<Zoey?>
<Zoey?>
Nowa postać!
Imię: Adriana
Pseudonim: [brak]
Płeć: dziewczyna
Wiek: 19 lat (nieśmiertelna)
Gatunek: zmiennokształtna
Wygląd: Adriana ma średniej długości czarne włosy i szare oczy. Nie jest ani przesadnie wysoka, ani bardzo niska.
Charakter i umiejętności:
Jako człowiek:
Na co dzień Adriana jest miłą dziewczyną, która nie wyróżnia się z pośród zwykłych ludzi niczym poza brakiem zapachu.
Po przemianie:
Po przemianie, która najczęściej następuje w nocy ale może też być wywoływana przez dziewczynę, Adriana traci wszystkie ludzkie cechy i staje się maszyną do zabijania. Zyskuje jednak pazury i ogon pokryte paraliżującą substancją; dużą siłę, sprawność i szybkość; doskonałe zmysły oraz zdolność do natychmiastowego samo-uleczania.
Lubi (Hobby): Nigdy dotąd nie miała czasu na żadna hobby.
Partner: szuka kogoś z kim mogłaby spędzić wieczność
Historia: Adriana była jedynym owocem najtajniejszego przedsięwzięcia strefy militarnej laboratorium. Każdego dnia rozwijała swoje umiejętności, więc po zniszczeniu laboratorium nie ma problemów z walką o przetrwanie.
Towarzysz: [brak]
Inne zdjęcia: Po przemianie
Subskrybuj:
Posty (Atom)